poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Lech Kaczyński, Łukasz Warzecha: "Lech Kaczyński – ostatni wywiad"

Lech Kaczyński, Łukasz Warzecha, Lech Kaczyński – ostatni wywiad,
Prószyński i S-ka
Warszawa 2010 r.

Książka ta jest zapisem rozmów, jakie z Prezydentem przeprowadził dziennikarz Łukasz Warzecha. Jest to jednak książka specyficzna. Serię zaplanowanych spotkań przerwała tragiczna śmierć Lecha Kaczyńskiego. Wobec tego wywiad-rzeka jest niepełny, a i pozbawiony autoryzacji, która niosłaby ze sobą zapewne zmiany wielu wypowiedzi. Wywiad składa się z 10 rozdziałów odpowiadających 10 rozmowom. Rozdziały są nierównej długości, widać po tym to, o czym Warzecha pisze: „Jednocześnie mama Lecha Kaczyńskiego (…) leżała ciężko chora w szpitalu. Zdarzało się, że musieliśmy przerwać rozmowę, gdy nadchodziła wiadomość: pani Jadwiga poczuła się gorzej. Prezydent przepraszał, wsiadał do samochodu i ruszał do szpitala” (s. 9). 

Być może także do tego faktu odnosi się wypowiedź Warzechy: „Czytając tę książkę muszą więc Państwo pamiętać, że jest ona przerwana. Jej formy nie chciałem zmieniać ani wygładzać, stanowi ona bowiem swoiste memento, przypominające o narodowej tragedii 10 kwietnia” (s. 7). Formy podziału rozmowy na rozdziały Warzecha nie zmienił, ale już same wypowiedzi pewnie zmienione trochę zostały. Odpowiedzi Kaczyńskiego brzmią zbyt gładko, by uwierzyć, że jest to prosty zapis rozmowy. W każdym razie książka jest ciekawa, warta polecenia. 

Lech Kaczyński był postacią specyficzną. Szczególnie nielubiany przez dominujące media, które z lubością pokazywały jego niefortunne ujęcia i różnego rodzaju wpadki. Stąd duża część opinii publicznej uważała, że Kaczyński to człowiek mierny, człowiek niskich lotów, ktoś, za kogo należy się wstydzić. To szczególnie zabawne, że udało się tak wykreować człowieka o dużym dorobku naukowym, karcie opozycyjnej, erudyty niespoglądającego z zaciekawieniem na dobra materialne.
Popis swej erudycji dał Lech Kaczyński właśnie w tym wywiadzie. Ale ponoć była to jego cecha, która ukazywała się podczas rozmów dość często. Jednak erudycja Prezydenta sprawia czasem wrażenie sztucznej, przerysowanej. Nagromadzenie wypowiedzi i faktów odnoszących się do wiedzy specjalistycznej daje nienaturalne wrażenie i skłania mnie do myśli, że Prezydent świadomie chciał budować taki swój wizerunek. Nie będę ukrywał, że bardzo cenię Lecha Kaczyńskiego i zastanawiałem się, czy któryś z pozostałych prezydentów III RP mógłby udzielić takiego wywiadu, dając świadectwo takiej wiedzy i wykładając, choć w bardzo uproszczonej formie, swoje poglądy. Lech Wałęsa? To człowiek o wielkim instynkcie politycznym, ale bez wykształcenia. W swoich zachowaniach bazował na intuicji raczej niż na zdobytej wiedzy. Aleksander Kwaśniewski? Mówiąc Gombrowiczem, „nie jest on na tyle głupi ani szalony, żeby w tych niespokojnych czasach cokolwiek mniemać albo i nie mniemać" i pewnie taka książka sygnowana jego nazwiskiem nigdy się nie pojawi. Wojciech Jaruzelski, człowiek wyraźnie inteligentny, który jednak zaprzedał duszę diabłu i ciężko byłoby od niego uzyskać informacje o jego faktycznych poglądach, choć przyznaje, że do jego książek jeszcze nie zaglądałem. Bronisław Komorowski na razie nie wykazuje zdecydowanych poglądów. Z Kaczyńskim można się było nie zgadzać, ale nie można mu było odmawiać wiedzy i zdolności do polityki rozumianej jak troska o dobro wspólne.

Z pewnością można też w tym wywiadzie dostrzec to, czego nie widać było na ekranach telewizorów i w prasowych wywiadach, a co ponoć było dużym atutem Lecha Kaczyńskiego – poczucie humoru. Kilka razy przy lekturze szczerze się uśmiechnąłem, szczególnie czytając takie fragmenty: „Dla profesora Gomułki stwierdzić, że bezrobocie może wynieść – jak sam prognozował – 16 procent, to to samo co powiedzieć, że szesnastka jeździ z Mokotowa do Huty Warszawa. 16 to 16 (…)” (s. 212), „Pamiętam taką sytuację, kiedy podczas spotkania w świetlicy wychowawczej podszedł do mnie sześcioletni chłopiec i mówi: »Ja się nazywam tak samo jak pan!«. Pytam: »A jak się nazywasz?«. A on mówi: »Kaczor«” (s. 173), „Tymczasem nawet najwięksi wrogowie PiS-u stwierdzali, że w ciągu dwóch lat jego rządów korupcja została zasadniczo ograniczona – nie przez pogadanki w telewizji oczywiście (…)” (s. 154), czy odpowiadając na zdanie Warzechy: „Najłatwiej mówić, że własność nie jest święta, kiedy się niewiele ma”, kiedy Kaczyński stwierdził: „Może i tak. Sprawdzę, jak to jest, kiedy będę miał dużo” (s. 221). 

Czasami Kaczyński nie jest spójny lub wyraźnie sobie przeczy. Dotyczy to jednak raczej poglądów, a nie faktów. Przykładowo: na stronie 173 możemy przeczytać zdanie Prezydenta: „Bardzo nieliczni mówią tak, jak piszą, ale atakuje i ośmiesza się mnie, ukazując skądinąd puryzm językowy charakterystyczny dla ludzi, można rzecz, bardzo kulturowo świeżych”. Można się zgodzić z tym stwierdzeniem, tylko czemu potem dowiadujemy się, że „Pani minister [Kopacz] zalała mnie potokiem słów i stwierdziła, że można by, jak się wyraziła, »gadać« o służbie zdrowia, ile się chce. Może niepotrzebnie zwróciłem jej wtedy uwagę, żeby nie używała takiego języka” (s. 207). Sprzeczny wydają się też niektóre twierdzenia o jednomandatowych okręgach wyborczych. Możemy przeczytać, że „(…) tam gdzie są JOW-y, na przykład w Anglii, oznacza to w praktyce system mianowanie posłów przez kierownictwo. W ogromnej większości przypadków nie mają oni nic wspólnego ze swoimi okręgami wyborczymi” (s. 232), tyle że wcześniej, bo na stronie 230 mogliśmy przeczytać, że „(…) wprowadzenie JOW-ów wiązałoby posłów silnie nie z kierownictwem partii, ale z regionami, czyniłoby z partii federację miejscowych elit, a często po prostu klik i sitw”. To w końcu od kogo są uzależnieni posłowi wybieranie w jednomandatowych okręgach wyborczych – od regionów czy centrali? Inny przykład to koncepcja pożądanej sceny politycznej po 1989 roku, gdzie na bazie „Solidarności” miały powstać partie prawicowa i lewicowa. Porozumienie Centrum odgrywało rolę postsolidarnościowej prawicy, bo „koncepcja, która powstała w Porozumieniu Centrum, polegała na tym, żeby wymusić utworzenie drugiej partii w postaci postsolidarnościowej lewicy” (s. 156), ale już partia Prawo i Sprawiedliwość (partia braci Kaczyńskich) miałby mieć inny charakter. Bowiem pożądany podział to podział „na postsolidarnościową partię lewicy i postsolidarnościową partię centroprawicy. Taki był zresztą nasz, mój i brata, zamiar. To dziś mogłyby być PiS i Platforma Obywatelska (…)” (s. 26).

Ale są też fragmenty, które wzbudzają moje zainteresowanie. Ciekawie brzmi wywód o kierowniczej roli partii wobec państwa i społeczeństwa wraz z konkluzją, że kierownicza rola partii wobec społeczeństwa skończyła się w 1980, kiedy to realna władza przeniosła się do policji i wojska (s. 20). W wywiadzie pojawia się też znana mi skądinąd sugestia o związkach Moniki Olejnik ze służbami specjalnymi (s. 169). Z wyczuwalną atencją wypowiada się też Kaczyński o Kwaśniewskim, cytując go wielokrotnie, a nawet mówiąc: „poszliśmy pogadać na tą słynną wieżę [w Juracie], którą pan prezydent Kwaśniewski dedykował swojej żonie. Jest tam poświęcona temu specjalna tablica, którą absolutnie zabroniłem odkręcać. Ona tam powinna pozostać na wieki” (s. 159). Bardzo ciekawie brzmią podsumowania o ekonomii (s. 210-213), daje się wyczuć zrozumienie materii, ale już sugestia, że Lech Kaczyński mógłby zostać ministrem finansów mnie absolutnie nie przekonuje (s. 210). Bardzo podoba mi się za to stwierdzenie, że „dzisiaj socjalizm to raczej wybór kulturowy” (s.17).
Lech Kaczyński stał się symbolem. W pewnej części za swe dokonania, w pewnej za swe marzenia i poświęcenie, ale w dużej mierze także z potrzeby ludzi, którzy nie zgadzają się na pewną narrację o Polsce, a są spychani ze swymi poglądami do narożnika. Kaczyński stał się mitem, który jest potrzebny setkom tysięcy osób w Polsce, by móc mówić o swoich poglądach i mieć ich jakiś marmurowy wymiar. Tę rolę spełnia Lech Kaczyński. A że mit nie zawsze odpowiada rzeczywistości? Tak już jest z mitami, wszystkimi.