sobota, 4 lutego 2012

Henryk Sienkiewicz: "Quo Vadis"

Henryk Sienkiewicz, Quo Vadis,
Wydawnictwo Siedmioróg
Wrocław 2001

Sienkiewicz pozostaje do dziś punktem odniesienia dla grup kulturowych i politycznych. Na podstawie Sienkiewicza ludzie definiują swoją pozycję. Jedni utożsamiają go z prowincjonalnością i marnymi gustami dla wszystkich, utwierdzającymi prosty lud w bogoojczyźnianych zabobonach, inni przywołują Sienkiewicza jako składnik etosu, jako część tradycji patriotycznie nastawionej części społeczeństwa.

Jedną rzecz trudno mi zrozumieć. Gdy słyszę głosy wstydu za Sienkiewicza, jako lokalnego pisarza bazującego na podstawowych instynktach, którego człowiek światowy winien się wstydzić, to myślę sobie, jak można stosować tą miarę do autora Quo Vadis. Książka osiągnęła olbrzymi sukces na świecie, została przetłumaczona na wiele języków, na jej podstawie powstały hollywoodzkie superprodukcje, do niej odwołują się inni pisarze. To właśnie Sienkiewicz trafił w gusta świata, sprzedał historię stworzoną w naszym języku całemu światu i uzyskał za to laury choćby w postaci Nagrody Nobla. To właśnie nasi lokalni kosmopolici powinni go hołubić, jako wzór, gdyż udało mu się stworzyć dzieło będące w kanonie światowym i abstrahujące od lokalnych tematów. A jednak Sienkiewicz stał się dla tych postępowych środowisk postacią negatywną.

Konstrukcja książki jest przemyślana. Uderza ilość postaci na kartach. Gdy sporządzałem notatki podczas czytania, stworzyłem sobie sekcję bohaterów (choćby tylko wzmiankowanych przez innych), gdzie notowałem stronę, na której pojawili się wraz z ich krótkim opisem. Musiałem kilkakrotnie tworzyć nową sekcję, gdyż ilość bohaterów przerosła zaplanowane miejsce. Nie wiedząc, czy ktoś pojawił się tylko epizodycznie czy może jego rola się rozwinie notowałem wszystkich. Spisywałem imiona (i tak nie wszystkie) i miałem ich dużo ponad 150. Niektóre pojawiały się pozornie na boku, by potem stać się ważną częścią książki (np. Eunice), inni pojawiali się raz (np. wymieniona na 28 stronie Berenika, w której zakochał się Tytus, syn Wespazjana). Choć oczywiście nie ilością postaci mierzy się jakość książki, to jednak widać, że powieść jest zaplanowana.  

Sienkiewicz raczej nie nuży. Przeplata części tragiczne i poważne częściami humorystycznymi. Świetnie dobiera bohaterów, którzy rozwiązują punkty kulminacyjne wątków  pozwalają uniknąć niepotrzebnego piętrzenia emocji aż do absurdu. W Trylogii postacią humorystyczną był Zagłoba, tu taką rolę odgrywa początkowo Plaucjusz, później już tylko Chillon, którego próba wniknięcia w środowisko chrześcijan zdejmuje ze spraw religijnych urosły gdzie indziej patos. Momentami można się uśmiechnąć, czytając jak Chillon, udając chrześcijanina, rozmawia z Ursusem i zapędzając się mówi: "- Niech Ci Pluto!... To jest, chciałem powiedzieć: niech ci Chrystus przebaczy!" (s. 173) lub "Jestem kapłanem Chrystusa i biskupem. Potrzymaj nam muły, a dostaniesz moje błogosławieństwo i odpuszczenie grzechów".

Książka daje ciekawą perspektywę na chrześcijaństwo, o której łatwo zapomnieć patrząc na religię przez jej dzisiejszy charakter. Dobrze oddaje czas tworzenia się chrześcijaństwa, gdy było ono tylko jedną z wielu religii czy sekt i można ją było zestawiać z innymi religiami na równi. Jednak próbuje Sienkiewicz także, pomimo formalnego podobieństwa z innymi wyznaniami, ukazać wyjątkowość chrześcijaństwa na tle religii starożytnego Rzymu. Dobrze oddają to przemyślenia Winicjusza podczas pobytu w Ostrianum: "Winicjusz w Azji Mniejszej, w Egipcie i w samym Rzymie widział mnóstwo przeróżnych świątyń, poznał mnóstwo wyznań i słyszał mnóstwo pieśni, tu jednak dopiero po raz pierwszy ujrzał ludzi wzywających ludzi bóstwo pieśnią nie dlatego, że chcieli wypełnić jakiś ustalony rytuał, ale spod serca, z takiej prawdziwej za nim tęsknoty, jaką mogą mieć dzieci za ojcem lub matką" (s. 144).

Ciekawie pokazane są drogi rozwoju chrześcijaństwa i napięcia, które uwidoczniły się dobrze w Nowym Testamencie. Otóż od zawsze chrześcijaństwo posiada w sobie przynajmniej dwa nurty. Jeden akcentujący srogość Boga, jego krwawe poczucie sprawiedliwości i drugi, który kładzie nacisk na miłość i przebaczenie. Te dwie postawy reprezentowane są i w książce. Kryspus jest tym zwiastującym karę bożą i sąd ostateczny: „Żałujcie za grzechy wasze, albowiem chwila nadeszła, oto na nowy Babilon Pan spuści płomień niszczący. Wybiła godzina sądu, gniewu i klęski…” (s. 303) czy gdy mówi do idących na śmierć chrześcijan „Dziękujcie Zbawicielowi – mówił – że pozwala wam umrzeć taką śmiercią, jaką sam umarł. Może część win będzie wam za to odpuszczona, drżyjcie wszelako, albowiem sprawiedliwości musi stać się zadość i nie może być jednej nagrody dla dobrych i złych” (s. 397) . Miłość reprezentują w Quo Vadis apostołowie. Piotr do chrześcijan cierpiących męki mówił: „(…) nie śmierć przed wami, lecz życie, nie męki, lecz nieprzebrane rozkosze, nie łzy i jęki, lecz śpiewanie, nie niewola, lecz królowanie” (s. 352).  I choć w końcu Sienkiewicz przyznaje rację apostołom, to jednak różne nurty, często widoczne do dziś, możemy zaobserwować w powieści.

Zauważa Sienkiewicz ciekawe mechanizmy. Oto lud rzymski, który często krzyczy „chleba i igrzysk” w momencie, gdy traci domy w pożarze Rzymu przemienia swoje prośby i autor książki pokazuje „tłumy kobiet krzyczące od rana do późnej nocy: «Chleba i dachu!»” (s. 306) pokazując zmianę potrzeb w różnych momentach.

Dobrze odmalował szaleństwo Nerona. Szczególnie mocne wrażenie robią słowa cezara ze strony 274 i 5: "Dziś jest noc szczerości, więc otwieram przed tobą duszę jak przed przyjacielem i powiem Ci więcej… Czy sądzisz, że jestem ślepy lub pozbawiony rozumu? Czy myślisz, że nie wiem, iż w Rzymie wypisują na murach obelgi na mnie, że zwą mnie matkobójcą i żonobójcą… że mają mnie za potwora i okrutnika dlatego, że Tygellinus uzyskał ode mnie kilka wyroków śmierci na moich nieprzyjaciół… Tak, drogi, mają mnie za potwora i ja wiem o tym… Wmówili we mnie okrucieństwo do tego stopnia, iż ja sam zadaję sobie pytanie, czy nie jestem okrutnikiem… Ale oni nie rozumieją tego, że czyny człowieka mogą być czasem okrutne, a człowiek może nie być okrutnikiem. Ach, nikt nie uwierzy, a może i ty, mój drogi, nie uwierzysz, że chwilami, gdy muzyka kołysze moją duszę, ja czuję się tak dobry, jak dziecię w kolebce. Przysięgam ci na te gwiazdy, które nade mną świecą, że mówię szczerą prawdę: ludzie nie wiedzą, ile dobrego leży w tym sercu i jakie ja sam spostrzegam w nim skarby, gdy muzyka drzwi do nich otworzy".

Są jednak u Sienkiewicza i momenty przez które trudno przebrnąć. Opis zakochania się Ligi i Marka z końca rozdziału drugiego mógłby śmiało konkurować z romansidłami. „Zdawało jej się chwilami, że Winicjusz śpiewa jakąś pieśń dziwną, która sączy się w jej uszy, porusza w niej krew, a zarazem przejmuje serce omdleniem, strachem i jakąś niepojętą radością…” (s. 28). Tu tylko wspomnę, że gdy dzieliłem się tym spostrzeżeniem o banalności tego i innych opisów, usłyszałem tylko od kolegi, że widać, że sam nie przeżyłem takiego uczucia. Kto wie, może cała krytyka bazuje na niedoskonałościach życia osobistego.

„Quo Vadis” jest też książką o końcu pewnej epoki, o odejściu pewnej kultury i nastaniu nowych czasów. Gdy popełnia samobójstwo Petroniusz, jakby ostatni przedstawiciel rzymskich estetów, to zostają już tylko Rzymianie-błaźni i kaci i rodzący się dopiero chrześcijanie. Ciekawą wzmianką Petroniusza była wypowiedź o tym, że „Bogowie od pewnego czasu stali się tylko figurami retorycznymi” (s. 25) – być może to jest dobre podsuwanie czasów przemiany, które nastają zawsze, gdy bóg staje się figurą retoryczną.

Fascynuje mnie u autora Quo Vadis to, że żadne informacje nie pojawiają się u niego przypadkowo. Czasem tylko drobna wzmianka, okazyjny komentarz której postaci kryją za sobą pewną prawdę o epoce. Gdy czytamy w Wikipedii o Neronie, to możemy przeczytać informację, że „Niezaprzeczalną zasługą Nerona było zaprojektowanie nowego planu miasta z szerokimi ulicami, dużymi odstępami między budynkami i obowiązkiem posiadania sprzętu do gaszenia pożaru w każdej kamienicy. Tego nie było wcześniej i o tym zapomniano, widząc w tym pożarze największy, a faktycznie po prostu ostatni z wielkich, gdyż później miasto było na tego typu katastrofy lepiej przygotowane”. Ale przecież u Sienkiewicz można znaleźć tego ślad na stronie 424: „Dla uspokojenia ludu wydawano nowe rozporządzenia (…), oraz inne dotyczące szerokości ulic i materiałów z jakich należy budować, by na przyszłość uniknąć klęski ognia”. Podobnie można na stronach wolnej encyklopedii przeczytać, że Neron,  „Wychowanek Seneki Młodszego, wbrew powszechnie panującej opinii (pochodzącej od historyka Tacyta) miał duży talent poetycki i aktorski”. Sienkiewicz pisał o występie Nerona, że „ani głos, lubo nieco przyćmiony, ani wiersz nie były złe” (s. 60).

Sienkiewicza czyta się gładko, czasem za gładko i stąd wrażenie obcowania z literaturą nie najwyższych lotów. Nie przeczę. Ale jedno trzeba oddać Sienkiewiczowi. On pisał tak w sposób pełni zamierzony. To był jego wybór, by powieści były wręcz przygodowe, nasycone atrakcyjną dla ludzi fabułą, poruszające, niewymagające głębszego rozumienia sprawy, by wplatać tematykę historyczną (w innych powieściach patriotyczną). Czasem mam wrażenie, że pisarz mówi do mnie między słowami: „Ja muszę tak pisać, muszę tak koloryzować, by trafić z tym, co chcę przekazać, do jak największej liczby odbiorców”. I stąd te jego kompozycje przypominające dziś seriale familijne: wątki dla każdego i bohaterowie odpowiadający każdej grupie społecznej, tak, by każdy mógł sobie wynaleźć motywy interesujące dla siebie. Ale powtarzam – wynika to z decyzji pisarza, a nie z ograniczeń intelektualnych.