piątek, 6 kwietnia 2012

Józef Ignacy Kraszewski: "Stara baśń"

Józef Ignacy Kraszewski, Stara baśń,
Świat Książki
Warszawa 2003

W grach komputerowych często występuje następujący mechanizm. Pole gry (często w postaci mapy świata) jest całkowicie niewidoczne, czarne. Tylko obszar wokół postaci jest rozświetlony. Wraz z poruszaniem się postaci mapa rozświetla się odsłaniając obszar wokół. A im więcej dany bohater się przemieszcza, tym większa część mapy staje się widoczna. Warto więc w grach wysyłać bohatera w dalekie wędrówki choćby po to tylko, by odsłonić świat gry. Nasz bohater może być nie dość wyposażony, może być narażony na porażkę przy pierwszym niebezpieczeństwie, ale uzyskanie widoku świata pozostaje często warte zabiegów.

Myśli o grach komputerowych nasunęły mi się podczas czytania „Starej baśni”. Powieści, której chyba nie można oceniać w kategoriach dobrej lub złej książki. Inna jest, zdaje mi się, jej rola, inne wobec niej są oczekiwania. Kraszewski postawił sobie za cel wypełnienie pewnej pustki historiograficznej naszych dziejów. Sięgnął po wyobraźnię tam, gdzie nauka historii zawodzi lub gdzie brak źródeł. Stąd jego powieść ma tą zaletę, że rozświetla dla naszej literatury pewien fragment naszej rzeczywistości. Jego powieść jest jak ten bohater gry komputerowej wysłany po to, by odsłonić lub nawet zaanektować pewien obszar literatury. Dzięki niemu nie trafiamy w pustkę, a każdy następny autor ma już jakiś punkt odniesienia. Kraszewski stworzył ramy, zaznaczył pewien czas historyczny swoją książką, dzięki czemu przestała ona być terra incognita. Także w tym sensie, że tworząc powieść popularną, czytaną, często wznawianą udało się Kraszewskiemu trafić pod strzechy, dotrzeć do ludzi i obudzić świadomość pewnego okresu historycznego, świadomość początków państwa polskiego w trudnym okresie rozbiorów. A wątki antyniemieckie, szczególnie widoczne w powieści, także mogły kształtować w pożądany sposób świadomość ówczesnych Polaków.

Należy też pamiętać, że powieść Kraszewskiego, mimo że w tytule pojawia się słowo baśń, nie ma baśniowego charakteru. Nie ma tu czarów, rzeczy nadprzyrodzonych, niewyjaśnionych. Wszystko jest realne i możliwe, choć przedstawione oczami ludzi, którzy wierzą w magiczny świat. I jeśli nawet oni przypisują jakimś okolicznością magiczny wpływ, to jednak jest tylko ich interpretacja. Tak musieli postrzegać świat ówcześni ludzie, skoro nawet dziś szereg przesądów z książki pozostaje żywy. Książka przedstawia dzieje w sposób prawdopodobny. Czerpie z kronik, podań, luki wypełnia odwołując się do powszechnych mechanizmów społecznych. Jeśli czegoś nie znamy ze źródeł, to, jak Kraszewski pisze w swym dopisku „Dziejowe legendy”, „Analogia tylko, porównanie, pewne stałe prawa, którym byt ludzkości podlega, coś o tym dozwalają wnioskować” (s. 393).

„Baśń” ma wyraźny wydźwięk polityczny. Szczególne wrażenie robiły na mnie opisy ziem Słowian. Często pojawiała się zaznaczona wyraźnie słowiańskości ziem położonych na zachód od Odry, a sięgających aż do Łaby. Te przywoływania nastąpiły w czasach, gdy żywioł niemiecki podbił i kolonizował już  nie tylko ziemie po lewej stornie Odry, ale miał we władaniu Bydgoszcz, Inowrocław, Jarocin i Ostrów. To rozbudzanie pamięci historycznej i przywoływanie w popularnej literaturze historii Słowian musiało zostawić ślad, z którego brały się już międzywojenne plany odbudowy Polski w historycznych granicach słowiańskich. Pojawiają się często te wiadomości w książce:  „My, Polanie, rozmówić się możemy i z tymi, co u Odry, i co nad Łabą siedzą (…)”(s. 25), gdy Hengo odpowiadał Brunhildzie skąd jest,  to mówił, że „zza Łaby” (s. 58), a nie sprzed (bo to ziemie słowiańskie). Tak samo utwierdza nas w tym wrażeniu opis sytuacji  u Knezia w grodzie: „Niemiec się plącze niejeden. Młodsze żony i nałożnice także zza Łaby” (s. 61). Piastun odpowiadał Wiszowi i Domanowi: „Słyszeliście to od ojców waszych, a ojcowie od ojców swych słyszeli, że nasza mowa ciągnęła się dawniej daleko za Łabę, nad Dunaj, za Dunajem, nad sine morze i na zachód aż do Gór Czarnych” (s. 95). Przykładów takich jest wiele i one musiały utrwalać lub przywoływać historyczną pamięć. Antyniemieckość wyraża się często. W zasadzie nie ma tu w książce żadnego dobrego Niemca. Hengo, Brunhilda, inni, wszyscy są przebiegli, okrutni i złowieszczy.

Słowianie są za to przedstawiani jako spokojny lud. Wisz odpowiada niemieckiemu gościowi: „My wojny nie pragniemy ani w niej nie smakujemy. Nasi bogowie pokój miłują, jako my” (s 26). Słowianie zostali zmuszeni do porzucenia radła i chwycenia za miecz. Kontynuując przywołany już cytat ze strony 95: „Był to czas szczęśliwy, gdyśmy na niezmiernej przestrzeni byli sami jedni, a sąsiedzi w domu co robić mieli. Chodziliśmy naówczas bez mieczów, z gęślami, rolę uprawiali, w otwartych siedzieli chatach i gospodarzyli w mirach bez wszelkich kneziów. Dawne to czasy. Od morza przypadli jedni, od gór zaczęli napastować drudzy – z orężem w dłoni niewolniczy, a karny lud. Musieliśmy się bronić. Skończyło się  szczęście nasze, śpiewanie i spokój. Zamorskich wodzów trzeba było wziąć, stołby murować, grodziska stroić i bić się. A stara swoboda zawsze się nam przypominała, kneź nam był wrogiem”. Ten fragment przypomniał mi także Jarosława Marka Rymkiewicza, który polską wolność, anarchię, podnosił do rangi cnoty, istoty polskości i chyba znalazłby sojusznika w autorze „Starej baśni”.

Przyznam, że do książki Kraszewskiego podchodziłem z niepokojem i uprzedzeniem. Jaką wartość może mieć praca człowieka, który stworzył 220 powieści, 150 nowel, 20 utworów dramatycznych i dużo, dużo dzieł i prac innego rodzaju. Jego spuścizna jest wręcz za obfita, jakby mechaniczna i to pozwala pytać o jakość.  Miałem wrażenie, że książka jest bardzo nierówna. Niektóre części były pisane nieskładnie, jakby na kolanie. Wątki przyspieszały, zmian było za dużo i za szybko następowały. Początek drugiego tomu, opis wydarzeń z nocy kupały jest właśnie takim fałszywym tonem. Widać także błędy w tekście Krasickiego, gdzie jakby z rozpędu zapomina dodać słów i wypacza sens sceny. „Znosek syknął z bólu, a Doman się obudził” gdzie redaktor wydania uzupełnił to zdanie do brzmienia „Doman omal się nie obudził” (s. 163), bo tak wynikało z sensu sceny, a Doman obudził się rzeczywiście dopiero za chwilę. Samo porwanie Dziwy przebiega za gładko. Tak, jak i cały wątek miłości Domana do Dziwy wydaje się nie najlepiej skonstruowany.  Brakuje ciała i krwi temu tematowi, a jest on jakby stworzony na siłę. Złe wrażenie robi szczególnie gładka rozmowa Domana i Dziwy w chramie na Lednicy ( s. 247).

Są jednak i ciekawie skonstruowane momenty. Szczególnie dobrze wypada Rozdział V drugiego tomu, gdzie Chwostek oczekuje napaści . Mamy dobrze dobrane motywy budujące napięcie nawet w tak prostej książce jak „Stara baśń”. Dobre wrażenie robi też krótki wywód o przyswojeniu elementów chrześcijańskich i wtłoczenie ich w pogańskie ramy z Rozdziału VIII (s. 232).

Mimo wszystkich braków książki, co do fabuły, kompozycji i innych wynikłych już z samej koncepcji „baśni” (płaskość psychologiczna postaci, ich jednowymiarowość, proste wybory: dobro - zło) książka jest właśnie takim odkrywaniem ciemnych plam w pamięci zbiorowej. Popularność tej powieści pozwoliła ożywić wiedzę o historii, obyczajach, ale i w ogóle ożywić początki państwa polskiego i dać impuls do zgłębiania tych czasów. I jednak musi mieć jakaś wartość, skoro stała się tak popularna.