czwartek, 28 czerwca 2012

Melchior Wańkowicz: "Ziele na kraterze"

Melchior Wańkowicz, Ziele na kraterze,
Prószyński i S-ka
Warszawa 2011

Wańkowicza odkrywam na swój sposób dopiero teraz. Babcia na półce z książkami (a nie wahała się wyrzucać książek, jeśli nie przedstawiały dla niej wyraźnej wartości) miała zawsze „Na tropach Smętka” i „Bitwę o Monte Cassino”, do której ja zaglądałem jako dziecko głownie dla fotografii żołnierzy. Moja Mama o „Zielu na kraterze” wspominała, że jako dziecko śmiała się podczas czytania bez końca. Ostatnio Krzysztof Masłoń zaliczył je do lektur arcypolskich, czyli takich, które mówią „o duchu narodowym, o duchu polskim, o dziełach, które są ducha tego wykładnią”. Do tego reedycja dzieł Wańkowicza z wszechobecnymi wzmiankami w prasie sprawiły, że poczułem, że i teraz na mnie kolej. Sięgnąłem więc po „Ziele na kraterze”.

Trudno mi pisać ten post, bo trudno czytało mi się książkę. Gdzieś wewnątrz mnie piętrzą się jeszcze myśli, że może nie wypada pisać źle o takich osobach jak Wańkowicz. Wszelkie recenzje, wszelkie opisy są zawsze jednostajnie pochwalne, a ja miałbym pisać, że książka Wańkowicza niezbyt mi się podobała? Jednak pisanie o swoich lekturach wymaga odwagi.

Sam język polski Wańkowicza jest uznawany za mistrzowski. Mi jednak czytało się tego autora trudno. Jego operowanie słowem jest charakterystyczne. Zdania często są u niego zamkniętą całością, dodatkowo bogato zdobioną. Dla mnie nazbyt bogato. By wejść w rytm „Ziela” musiałem spędzić kilka minut wczytując się w jego styl, który jednak nie spotyka się z moją wrażliwością. Czytając książkę często miałem nieodparte wrażenie, jakbym czytał poezję. Sposób budowy zdań, dobór epitetów, szyk zdania podparty odpowiednią intonacją - gdyby fragmenty książki zestawić w odpowiedniej formie, to, miałem wrażenie, wypadłby biały wiersz, jakich niemało we współczesnej poezji. Czy nie ułożyłby się w poezję akapit ze strony 335:

„Wskazany adres podawał dom odległy o kwartał.
Krystyna – już była za drzwiami.
Matka pobiegła za nią z sercem ściśniętym trwogą.
Puszczono je bez pytania do wskazanego pokoju,
dano zabrać walizę bez sprzeciwu”.

Czy fragment ze strony 164 (wybrany na chybił trafił):

„Teraz niejeden z nich ma nie tylko fizyczny, ale i moralny katzenjammer,
Jak ból po wyrwaniu zęba.
Ale zagoi się – i będzie rad,
że wyczyściło się, sypnęło, przecięło się”.

Te fragmenty pokazują także inną cechę pisarstwa Wańkowicza: wszechobecne myślniki. Musiałem przywyknąć do tego, ale długi czas nie dawało mi to spokoju. Myślniki na każdej niemal stronie i często zupełnie nieuzasadnione, bo jaki sens mają w powyższych zdaniach? 

Książka niewątpliwe zrodzona z bólu, z wielkiej osobistej tragedii – utraty córki. Czasem przychodziły mi na myśl „Treny” Kochanowskiego. Wańkowicz chciał wystawić pomnik swoim córkom, swojej rodzinie, domowi i życiu, a po części także i samemu sobie. Na zasadzie kontrastu wrażenie mogą robić pojedyncze zdania kończące poszczególne fragmenty książki. Gdy optymistyczne rozdziały, pełne anegdot i humorystycznych wtrąceń opisujących życie rodziny Wańkowicz kończą się zdaniami typu: „Album spłonął. Krysi nie ma” (s. 86). 

Mam też nieodparte wrażenie, że jest coś nieprzyzwoitego w tym epatowaniem bólem i losami córek na tle katastrofy, która dosięgła miliony Polaków w czasie wojny. Śmierci nie da się rachować i przeliczać, ale czy dziesiątki tysięcy ludzi nie doznali od losu ciosów stokroć mocniejszych? Czy nostalgia nad dostatnim przedwojennym życiem, pełnym zagranicznych wycieczek, lotów samolotem, rozmów telefonicznych, domu z windą do podawania jedzenia wprost do pokoju na piętro i wszechobecnej służby godzi się wobec tragedii ludzi, którym te rzeczy nigdy nie były dane. Wańkowicz ma tą umiejętność wyrażania swojego bólu słowami, a przez to pewnie kojenia ran. Ale czy my z uwagi na tą umiejętność mamy równie mocno płakać na tym poszczególnym losem rodziny Wańkowiczów. Za dostatnie i za frywolne były dla mnie opisy przedwojennego życia, by razem z autorem płakać nad jego utratą.  

Rodzina Wańkowiczów wydaje się z opisów idealna. Nie ma tam kłótni, nie ma złych humorów, nie ma problemów międzyludzkich. Jest dobry, ironiczny i swojski tata oraz opiekuńcza, troskliwa i pilnująca ogniska domowego mama. Jest „bohater tej książki – dom własny” (s. 125). Ten obraz jest przesadnie słodki i sprawia wrażenie stworzonego wbrew myślom o śmierci, ale przez to wyidealizowanego. A jeśli takiego, to w jakiejś części nieszczerego i nieprawdziwego, niedającego prawdy o życiu. Wańkowicz pisze: „Ale ta moja książka przecież jest – wesoła. Przecież ta książka jest dla mamuś i dla tych, którzy mieli dzieci, i tych, którzy byli dziećmi. Ta książka jest po to, żeby złożyli samotne ręce stwardniałe od pracy i przypomnieli. Ta książka przeprasza, że co pewien czas rozdzierają się jej pogodne na razie karty” (s. 80). Za słodkie to dla mnie i za sentymentalne. Życie Wańkowiczów to sielanka, nierzeczywista idylla, którą da się czytać tylko wiedząc o nieuchronnej zagładzie te świata.

Podobały mi się w książce anegdoty. O tym jak w czasie przewrotu majowego wojska postrzeliły „ciekawą panienkę” (s. 102) czy o przekraczaniu granicy z Litwą przed normalizacją stosunków (s. 103). Ciekawe były także wątki erudycyjne: jak, skąd wiadomo, że Bohun miał na imię Jerzy (s. 79) czy to, że szyszynka to pozostałość po trzecim oku (s. 122). Ciekawe historyczne przywołania o złej polityce II RP w stosunku do mniejszości narodowych (s. 212) czy o zdradzie zachodnich aliantów w stosunku do wyzwolonych jeńców Rosjan (s. 282).

Dla mnie, o ironio, najciekawszy fragment książki zaczął się wtedy, gdy dziewczynki wyjechały na wakacje i w toku opowiadania zrobiło się miejsce na „Uniwersyteckie wspominki”  (s. 258) wraz z ciekawym opisem, jak budować zainteresowanie Polską (s. 263).

Cieszyłem się, gdy dotarłem do końca książki. Warto poznać i inne dzieła Wańkowicza, by móc ocenić jego twórczość. „Ziele na kraterze” jest lekturą szkolną i chyba to dobry wybór, bo wtedy można się książką bawić, tak jak śmiała się z anegdot moja mama będąc dzieckiem. Jednak dojrzałość dorosłego człowieka, męskie zainteresowania mogą nie współgrać z sentymentalnym opisem przeszłości.