wtorek, 9 października 2012

Stanisław Cat-Mackiewicz: "O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka".

Stanisław Cat-Mackiewicz, O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka.
Universitas,
Kraków 2012

Książka Becka „O jedenastej…” została napisana rok po „Historii Polski od…”. Mackiewicz jak każdy dobry publicysta grubo się powtarza. Część tez i opisów znamy już z „Historii…”. Siłą rzeczy te, które dotyczyły w pierwszej książce polityki zagranicznej i sytuacji międzynarodowej. 

Książka ma podtytuł „Polityka Józefa Becka”, choć Józefa Becka nie ma tam aż tyle. Owszem, Beck wydaje się jakby bohaterem książki dzięki początkowym i końcowym stronom książki, ale jednak „O jedenastej…” nie jest analizą polityki tego konkretnego człowieka. Nie Beck jest osią tej książki. Nie jego politykę śledzimy krok po kroku. To o wiele bardziej analiza sytuacji międzynarodowej i położenia Polski. Zwróćmy uwagę na ten pretensjonalny tytuł książki. W zasadzie nie mówi on wiele. Stawiam zakład, że gdyby poprosić kogoś o próbę analizy tytułu, to byłaby ta osoba w kropce. Zgadzam się, że w końcu możemy dojść do wniosku, że w bismarckowskim przywołaniu chodzi o Becka. To Beck ma być aktorem na scenie dziejów. Tylko aktorem, bo jego, zdaniem Mackiewicza, kompletna nieudolność sprawia, że predestynowany jest tylko i wyłącznie do nieudolnego odgrywania roli.  W tytule aktor jednak sam stwierdza, że sztuka jest już skończona. Beck z książki Mackiewicza nie byłby zdolny nawet do takiego stwierdzenia.
  
Z książki Mackiewicza Beck jawi nam się jako naiwny, nierozgarnięty, wręcz przypadkowy aktor, który w rozczulająco błędny sposób odczytuje sytuację międzynarodową. Nieważne, czy chodzi o nierozumienie, że Gdańsk jest barometrem naszych stosunków z Niemcami czy stosunek do państw środkowoeuropejskich w ostatnich miesiącach przed wybuchem wojny. Beck jawi się jako Don Kichot, który z dumą walczy i pokonuje smoki, nie widząc, że walczył tylko z drewnianymi wiatrakami. Błędny rycerz z La Manchy wzbudzał naszą sympatię, Beck z kart tej książki mógłby co najwyżej budzić złość.

Można próbować wybrać kilka ciekawych, zasadniczych tez książki. Przede wszystkim doniosła rola „Paktu czterech”:  Piłsudski chciał wojny prewencyjnej z Niemcami, ale oczywiście nie prowadzonej w pojedynkę. Francja jednak wybrała drogę lawirowania i obłaskawiania Niemiec, czego rezultatem był właśnie „Pakt czterech”. Rozmowa Wysockiego z Hitlerem znosi znaczenie tego niekorzystnego dla nas paktu. (s. 23-27). Ciekawie brzmią porównania do sytuacji Polski z lat trzydziestych do sytuacji Rzeczpospolitej z lat dziewięćdziesiątych XVIII wieku. Te same dylematy, podobny układ sił (s. 33 i dalsze). Ciekawe jest także stwierdzenie, że Anschluss był już całkowitym punktem zwrotnym w sytuacji Polski. „Po Anschlussie Polska nie była już zdolna do przeciwstawienia się Niemcom, skazana była na klęskę lub kapitulację” (s. 246).

Słabiej w książce wypadają momenty, gdy Mackiewicz porzuca swoje twarde stąpanie po ziemi, a rzuca się w wir wyobrażeń i rozważań podszytych abstrakcjami, jak w ustępach o nieprzemyślanych podstawach Ligi Narodów, gdzie w końcu pisze: „Najrealniejszym zapewnieniem wieczystego pokoju byłoby stworzenie światowej władzy centralnej” (s. 14) i dalej rozwija tę myśl.

Zaskoczyło mnie pozytywnie w tym wydaniu posłowie. Mamy tu ciekawy, polemiczny i napisany ze znawstwem tekst Stanisława Żerki. Jakże to posłowie jest inne od posłowia Czesława Brzozy z „Historii”, które przypomina raczej streszczenie z bryków dla gimnazjalistów. Oby więcej takich polemicznych podsumowań.

poniedziałek, 1 października 2012

Stanisław Cat-Mackiewicz: "Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939"

Stanisław Cat-Mackiewicz, Historia Polski od 11 listopada 1918 do 17 września 1939,
Universitas,
Kraków 2012

Do Stanisława Mackiewicza podchodziłem zawsze nieufnie. Głównie za sprawą dwóch powodów. Byłem i wciąż jestem pod dużym urokiem jego brata, Józefa Mackiewicza. Brat był przeciwnikiem ideowym Stanisława, a rodzeństwo nie utrzymywało przez to ze sobą kontaktu. Wnioskowałem, że skoro Józef Mackiewicz był tak złego zdania o bracie, to musi być coś w życiorysie bądź twórczości Stanisława niedobrego. Drugą rzeczą, która kazała mi omijać jego książki była późniejsza współpraca ze służbą bezpieczeństwa PRL. Niestety, nie potrafię rozdzielać twórczości od życiorysów. Do tego mogę jeszcze dodać, że zawsze dziwne wrażenie robił na mnie pseudonim literacki „Cat”, wymawiany z polska, ale odwołujący się do kota z opowiadania Kiplinga. Jakież to naiwne i dziecięce, by mieć do nazwiska dołączony pseudonim pochodzący od kota z opowiadania jako wyraz niezależności. Trudno mi było do tego podchodzić poważnie.  Oczywiście byłem świadomy miejsca, jakie zajmuje Stanisław Mackiewicz w polskiej publicystyce politycznej i wiedziałem, że dla wielu jest on wzorem. Każdy ma jednak swoje gusta i swoje powody co czytania bądź do nieczytania. 

Ale jednak dałem się skusić na Mackiewicza i zdecydowanie nie żałuję. Ale o tym później.  Jego „Historia Polski…” to zdecydowanie nie jest pozycja naukowa. Mackiewicz nie uprawia historii. Ta książka to raczej duży artykuł publicystyczny. Owszem, ma objętość książki, książką miał być w zamierzeniu, ale nie ma u Mackiewicza spójnego wykładu pretendującego do bycia pozycją naukową. Zresztą te wyjaśnienia są konieczne przez samego autora i jego decyzję o tytule. Gdyby nazwał on książkę, jak pierwotnie zamierzał: „Piłsudski i Dmowski” sprawa byłaby oczywista.

Książkę czyta się znakomicie. Autor ma lekkie pióro i pewien urok wykładania swoich zapatrywań w sposób prosty, a przy tym nie sprawiający wrażenia płytkiego. Jakkolwiek można się zgadzać lub nie zgadzać z jego hipotezami, to jednak są one przemyślane i dają ciekawą perspektywę na lata międzywojenne. Lektura potrafi sprawić , że zatracimy się w polityce lat międzywojennych i będziemy żałować, że książka się kończy.

Trochę zastanawia ilość błędów i przeinaczeń w książce. Gdybym czytał książkę bez pomocy przypisów punktujących omyłki w datach i faktach, nie zwróciłbym na to uwagi. Ale pomyłki są i dzięki wydawcy możemy wziąć poprawkę na te nieścisłości. Sam Mackiewicz broni się pisząc, że jego książki zostały w domu, a biblioteki w Londynie, gdzie „Historię Polski…” pisze, są zamknięte. Ale nie trudno jest autorowi wybaczyć. To nie daty i fakty są treścią tego eseju. Mackiewicz za swoim mistrzem (wyjątkowo szczerze i zgrabnie brzmią słowa Mackiewicza o chęci naśladowania Bainville’a) „temat swój potraktował ideologicznie, pisał o ideach, nastrojach, dążeniach społeczeństwa” (s. 10). I to się udało, bo dostajemy barwny obraz. A wybrany punkt widzenia pozwala na danie zadowalające odpowiedzi na wiele pytań.
To, co szczególnie mi się podobało w książce Mackiewicza, to jego, często stosowane, logiczne podziały, przybierające formę punktów. Przykładowo, gdy wskazuje i analizuje prawicę w Polsce, która składa się wedle jego podziału, z prawicy starej (konserwatystów) oraz z prawicy nowej (endeków). Na konserwatystów z kolei składają się: konserwatyści krakowscy, centrum galicyjskie, podolacy galicyjscy, realiści Królestwa, konserwatyści poznańscy, konserwatyści Litwy i Rusi (s. 264). Już sama ta forma podziału, uwzględniająca geografię (zabory), specyfikę tych środowisk i idee budzi moją sympatię. Nawet jeśli podział jest niepełny czy nietrafny, to jest narzędziem, dzięki któremu możemy sobie zbudować uniwersum ówczesnej sceny politycznej. A to daje nam punkt odniesienia do dalszych rozważań. Takich podziałów jest w książce więcej i to jest mocną stroną książki. 

Z książki przebija także olbrzymia słabość do Piłsudskiego, rzadziej stonowana i warunkowa ( np. „Klucz” – s. 353), częściej bezkrytyczna, a czasem wręcz naiwna i śmieszna („Rozkaz” – s. 257). Właśnie w rozdziale „Rozkaz” Mackiewicz notuje duży odlot, gdy egzaltuje się jak pensjonarka słowami rozkazu do żołnierzy po zamachu majowym. Podobny odlot do zachwytu nad sercem i talentami Marszałka pojawia się na stronie 326, gdzie czytamy: „Oto gęstwina starego parku, oto zacienione ścieżki, pokryte jesiennymi liśćmi i oto ławka drewniana nad jeziorem. Tafla spokojna jeziora, dzikie kaczki, a na drugim brzegu widać tylko trzciny, łąki i zaledwie czubek jakiejś niziutkiej strzechy. Taki widok był tu lat sześćdziesiąt, osiemdziesiąt, sto lat temu, pozostał niezmieniony, i z tej ławki pisał Piłsudski na zjazd legionistów, że w tafli jeziora… widzi oczy dziecka”. Można mu to wybaczyć, gdyż nie ukrywa swoich działań i zaangażowania po stronie Piłsudskiego. Trudniej jest wybaczyć przemilczanie jego zaangażowanie w tworzenie konstytucji kwietniowej, gdy pisze: „(…) muszę przyznać, że ze wszystkich ustrojów, które miała Polska, Konstytucja 23 kwietnia była najlepsza: lepsza od ustroju Polski w XVII i XVIII wieku, lepsza od Konstytucji 17 marca” (s. 335).

Jakkolwiek świetnie się czyta jego obraz Polski, to jednak przychodzi myśl, że jest to świetny publicysta i tylko publicysta. Mackiewicz i Wańkowicz, jakoś przychodzą mi do głowy w parze, przypominają mi wujków. Tacy wujkowie na każdej większej imprezie rodzinnej ściągają na siebie uwagę, mówią elokwentnie, czarują, poruszają tematy, które zgromadzonym młodszym domownikom wydają się szczytami wiedzy. Dobrze jest wujków posłuchać, ale jednak gdybyśmy chcieli wyznaczyć kogoś do ważnego rodzinnego zadania, do przeprowadzenia większej inwestycji, zadecydowaniu o jakieś ważnej sprawie, to czujemy, że oni się do tego nie nadają. Że ta ich wiedza ma charakter rozrywki na spotkaniu, gawędy, ale nie idzie za tym rzetelność, skrupulatność i umiejętność podejmowania decyzji. To lekkie pióra i zgrabna fraza, ale też wspomniane liczne błędy, odejmują im powagę. Ci „wujkowie” są wręcz niezbędni do wyrobienia sobie opinii na jakiś temat, ale zawodzą, gdy mają być nauczycielami czy przewodnikami politycznymi. Mackiewicz uwodzi, ale to na przykład taki Studnicki sprawia wrażenie analityka z prawdziwego zdarzenia. 

Przy okazji tego wpisu pozwolę sobie na zakończenie na jeszcze jedną, szerszą uwagę. Gdy jesteśmy wśród znajomych i, powiedzmy, ktoś jest tam bardzo otyły, to nie będziemy robić sobie żartów z otyłych osób trzecich. Popełnilibyśmy wtedy poważne faux pas. Tak samo, gdy ktoś niedawno rozbił samochód, to nie będziemy wyszydzać przy tej osobie naszego kolegi, który nie potrafi dobrze jeździć. To jasne. Nie będziemy się śmiać z czyjejś głupoty, gdy koło nas stoi ktoś, kto powszechnie uważany jest za głupca lub może mieć taki kompleks. Owszem, pozwolimy sobie na taki żart, gdy mamy pewność, że nikt nie zostanie urażony. A jak potraktować wpisy „Jędrzejewicz jest typowym półinteligentem” (s. 359). Podobne zdania można co chwilę wyczytać o Składkowskim, Becku, Mościckim, Rydzu. Otóż refleksja jest taka, że w książce takie komentarze uchodzą, bo pewnie żaden czytelnik za półinteligenta się nie uważa. Ba! Przytaknie on lub przejmie zdanie, że nasz premier Jędrzejewicz był typowym półinteligentem i będzie się tą opinią szczycił, bo nikt w swoich oczach półinteligentem nie jest. Wręcz przeciwnie: każdy będzie się miał za inteligentnego analityka.