czwartek, 17 października 2013

Ziemowit Szczerek: "Rzeczpospolita zwycięska"

Ziemowit Szczerek, Rzeczpospolita zwycięska
Wydawnictwo Znak
Kraków 2013

Książka Ziemowita Szczerka to głos w popularnej ostatnio dyskusji o historii alternatywnej. Jest to dziedzina z pogranicza historii i publicystyki. Dość ryzykowna i raczej nienaukowa, bo nieweryfikowalna. O wiele trafniej można powiedzieć, że jest to zabawa intelektualna, pewna przyjemność umysłowa. Gdy zastanowić się, czemu takie książki powstają, to wydaje się, że powodem ich jest chęć analizy błędów. Tak jak w życiu – raczej zastanawiamy się, co by było, gdybyśmy nie popełnili pewnych błędów, niż co by było, gdybyśmy zamiast trafnych decyzji popełnili błędne. Tak samo jak w analizie szachowej, gdzie rozważamy przecież warianty alternatywne, korzystne, a nie zajmujemy się analizą tego, jakby partia wyglądała, gdybyśmy w danym posunięciu popełnili błąd. Ziemowitowi Szczerkowi widać nie do końca podoba się taki namysł na przeszłością. Postanowił on stworzyć coś na kształt przekornej wizji historii XX wieku, antyutopii i krytyki II RP oraz, jak sądzę, III RP i Polaków w ogólności zarazem.

Autor pisze: „Będzie to wizja Rzeczypospolitej, której – choć na pewien czas – udało się być taką, jaką sama by się chciała widzieć, gdyby spełniły się jej sny o idealnej sobie samej (…) (s. 9). Poza tym, że to zdanie jest źle skonstruowane (albo „jaką by się chciała widzieć” albo „gdyby spełniły się jej sny”), to mówi nam, że ma być to wizja samej II RP, z wewnątrz niej, co autor podkreśla bardzo mocno i bardzo często. Nie jest książka wizją Polski historyka Szczera, tylko rozwinięciem idei snutych przez obywateli odrodzonej Polski.  Alternatywność tej opowieści ma polegać na tym, że II RP przetrwała wojnę i należała do obozu zwycięzców. A idee wypracowane przed 1939 miały okazję na urzeczywistnienie się.

Wnioskiem, który płynie z książki jest to, że Polacy jako naród i II RP jako państwo są tak niesprawni, zacofani i nieeuropejscy, że na dłuższą metę o żadnej silnej państwowości  nie ma co marzyć. Nawet przy sprzyjających okolicznościach historycznych  i tanim, niekończącym się kredycie nie powstanie nad Wisłą nic wielkiego, bo Polacy są organicznie niezdolni do tworzenia europejskich bytów i prędzej zepsują to, co da im (alternatywna) historia niż stworzą coś, co będzie podziwiane na świecie (tak, to spoglądanie na Zachód jest u Szczerka bardzo silne).

Na początku myślałem, że książka podąży w innym kierunku. Wydawało mi się, że krytyka Polski ma na celu dekonstrukcję istniejących teraz mitów na temat wielkości II RP. Tak jakby Szczerek mówił, że musimy pozbyć się dotychczasowych marzeń sennych po to, by mógł nam przedstawić swoje marzenie i swoją wizję. Nie możemy budować historii alternatywnej opartej na wyobrażeniach. Trzeba oprzeć ją na realiach, bo inaczej wyjdzie nam nierealistyczna, cukierkowata wizja wielkiej Polski. Ale w miarę czytania zrozumiałem, że krytyka II RP nie miała na celu dekonstrukcji mitu, by zbudować coś alternatywnego. To raczej alternatywna historia ma służyć temu, by pokazać, że z polskim bagażem cech nie jesteśmy w stanie przeskoczyć samych siebie, a II RP jawi nam się jako kraj szczęśliwości tylko dlatego, że skończyła się tak nagle, a jej propagandowe wizje dotarły do naszych czasów.

A więc, żeby rzucić garść przykładów dekonstrukcji. Dowiadujemy się, że „Wielkim dramatem i wstydem międzywojennej Polski była sytuacja na wsi: zacofanej, biednej i – trzeba to powiedzieć – prymitywnej” i „wstydzono się jej strasznie” (s. 30). A miasta? „Co może zaskakiwać, przedwojenna Warszawa – tak mitologizowana obecnie – w międzywojniu uchodziła za nieładną”  (s. 37). Do tego dobrane cytaty mówiące o tym, że „Wilno jest puste, pokraczne i karykaturalne” (s. 35), a Łódź ma „przerażające” statystyki ilości ludzi w mieszkaniach jednoizbowych (s. 35). Mamy też wykład o „klasycznym polskim koszmarze drogowym” (s. 39), o ziemiaństwie, które „darzyło mniejszą lub większą pogardą niższe stany” (s. 46), o „biedujących robotnikach” (s. 48) i oczywiście o polskim antysemityzmie i nacjonalizmie (s. 51 i dalsze) oraz represyjnym państwie (s. 56) z Berezą i Brześciem, w którym z opozycją też było źle, bo „histeryczna , ksenofobiczna i antysemicka endecja pod wodzą Romana Dmowskiego doprowadziła debatę publiczną do stanu palpitacyjnego” (s. 61). To w skrócie zawartość rozdziału II „Kraj, który przetrwał”. Oprócz brudnej i biednej Polski i Polaków mamy też przecież inne narodowości w Polsce oraz sąsiadów. Możemy się dowiedzieć, że „ukraińskie życie kulturalne i oświatowe działa sprawnie i legalne: Ukraińcy wydawali książki i prasę, tworzyli kooperatywy i organizacje (s. 52). Dowiemy się także o górowaniu cywilizacyjnym Czechów, Węgrów i oczywiście Niemców.

W Polsce, która wyszła bez wielkich start z wojny dzięki działaniom innych państw (Francuzi w tej historii zaatakowali Niemców) nie dzieje się potem zbyt dużo dobrego. W zasadzie czego się Polacy tkną, to obraca się w ruinę. Wymarzone polskie kolonie musimy oddać, bo nie potrafimy nimi zarządzać. Kraje nam bliskie, wszystkie po kolei, odwracają się od nas, bo mają dość polskiego panoszenia się lub niesprawnej administracji. Nawet wielka Warszawa jest w zasadzie przytłaczająca niedobrą architekturą. Czasami pojawiają się i elementy pozytywne (motoryzacja, lotnictwo, Sandomierz), ale giną one w nawale negatywnych przedstawień.

Myślę, że w autorze drzemie jakiś głęboki kompleks narodowy. To częste powoływanie się na opinie innych krajów w historii alternatywnej jest typowe dla tego kompleksu. U ludzi dotkniętych tym schorzeniem panuje przekonanie, że coś dobrego może wyjść tylko z zatwierdzenia bądź imitacji Zachodu. Ciekawym przykładem na moją tezę o kompleksie niższości niech będzie rozwinięty przez autora temat polskiej kolonii – Madagaskaru. Ziemowit Szczerek opisuje jakby z politowaniem naukę języka polskiego w polskiej kolonii: „W malgaskich szkołach wprowadzono obowiązkowe lekcje języka polskiego. Nieszczęśni młodzi Malgasze uczyli się dukać «Chrząszcz brzmi w trzcinie» i  śpiewać Bogurodzicę oraz zapewniać «Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz»” (s. 179). To rzeczywiście zabawne, żeby ktoś się musiałby uczyć języka polskiego, tak egzotycznego i śmiesznego języka. A łamańce językowe angielskie czy niemieckie są przecież urocze, sami uczymy się ich na lekcjach, tylko te polskie byłyby utrapieniem.

Są też jednak w książce wątki, które mi się podobały. Doceniam autora za poszukiwania idei i pomysłów, które gdzieś w II RP były rozważane. Szczególnie dotyczące architektury, urbanistyki, przemysłu obronnego i motoryzacji. To ciekawe i inspirujące. Podobało mi się przywołanie krytycznych ocen odnośnie do aneksji Zaolzia, co akurat w tym przypadku było dla mnie świeże i pozwoliło mi spojrzeć w nowy sposób na temat, którym interesuję się od dawna.

Ciekawa nawet była forma książki, w której rozważania o historii przeplatały się z narracją historii alternatywnej wzbogaconej o pseudo cytaty znanych postaci (Wańkowicz, Witkacy, Gombrowicz, etc.). Jednak dużym dysonansem był dla mnie ostatni rozdział, mający w zamierzeniu autora podsumować całą książkę. Otóż autor chciał zamknąć swoją opowieść reportażem z II RP z roku 2013. Młodzieżowa forma tego reportażu, choć de facto nie różniąca się zasadniczo od poprzednich rozdziałów, zawierała uliczne zwroty typu „kilka browarów i szotów później byliśmy już nieźle zrobieni” (s. 260) czy fragmenty  o „nawalonych jak działa” studentach i turystach (s. 271) miała chyba pokazać, że daleko od dzisiejszej sytuacji byśmy nie uciekli. Okupacja i komuna to jedno, ale przy polskim talencie do marnotrawstwa nawet te 60 lat innych okoliczności nie zrobiłby z nas poważnego państwa.

Autor lub wydawca popełnili też mały błąd niekonsekwencji. Otóż na trzeciej stronie mamy informacje o książce stylizujące ją na wydawnictwo z Polski alternatywnej. Jeden z nadruków brzmi „Federacja Rzeczpospolitej Polskiej i Republiki Słowackiej, Kraków 2013”, a na stronie 275 mamy opis roku 2013, gdzie Bohdan Krynićki opisuje Słowację już po rozerwaniu federacji. Inny nadruk pokazuje cenę madagaskarską w momencie, gdy Madagaskar był już niepodległy (s. 218). Ale zrzućmy to na karb swobodnej reklamy i zabawy formą.

Myślę, że książka znajdzie swoich fanów wśród ludzi krytycznie nastawionych do polityki historycznej, konserwatywnych poglądów, chcących czuć się Europejczykami i dystansującymi się od Polski. Widać, że książka wyrosła z takich przeświadczeń, mimo że próbuje się ukryć za obiektywizującym, krytycznym spojrzeniem na polską historię. Oczywiście, są duże pokłady krytyki, z którymi mogę się zgodzić (np. krytyczne spojrzenie na architekturę czy niektóre mocarstwowe tony II RP), ale z książki bije nieomal krytyka totalna, gdzie lepsze od Polski jest wszystko, co Polską nie jest. Bardzo dojrzale i mądrze brzmi ostatni akapit, w którym autor słowami swoich bohaterów woła o własną wewnętrzną, oryginalną strukturę, która powinna być ambicją kraju. Ale te mądre słowa nijak się mają to wcześniejszych treści i nastrojów książki.