William Harrington, Colubmo - Die letzte Show
Wilhelm Heyne Verlag
München 1994
W moich wyborach książkowych staram się
podążać za jedną zasadą. A mianowicie taką, by czytać książki w oryginale. W
praktyce sprowadza się to wybierania książek polskich. Mam zawsze wątpliwości,
czy książka przetłumaczona jest tą samą książką. Uważam, że nie jest, że jest
to już dzieło pokrewne, zmienione przez pracę tłumacza i zmienione przez sam
język tłumaczenia, który niesie w sobie inne znaczenia pozornie tych samych
słów. Jednak dla sprawności językowej dobrze jest czytać także teksty w obcych
językach. I właśnie przez wzgląd na ćwiczenie wybrałem książkę amerykańską, ale
przetłumaczoną na język niemiecki.
Okazało się, że do mojego domu trafiła książka
o poruczniku Columbo – jednym z moich ulubionych bohaterów małego ekranu. Zawsze
lubiłem oglądać ten serial. Porucznik w starym płaszczu przeciwdeszczowym,
zadający dziesiątki pytań i jakby ciągle dziwiący się światu sprawiał na
bogatych Amerykanach z wyższych sfer wrażenie nierozgarniętego. Wręcz każdy z
kryminalistów starał się użyć Columbo i podsyłając mu fałszywe tropy zapewnić
sobie bezkarność. Columbo jednak wnikał w świat zastany i pojmował go znacznie
lepiej niż jego mieszkańcy. To on przenikał świat sztuczek magicznych, tajemnic
wina czy przekazów podprogowych, by przywołać kilka przykładów z serialu, i
wykorzystywał wiedzę w swoim śledztwie. Ukrywając się za postacią niezdary,
realizował swoje dochodzenie.
Dodam jeszcze tylko, że pamiętam, jak w
tygodniu śmierci aktora Petera Falka na ostatniej stronie Plusa Minusa pojawił
się tekst wspomnieniowy Piotra Semki, także zafascynowanego porucznikiem. Semka
przywoływał swoje wrażenia i przemyślenia o świecie luksusu, w którym czaiła
się zbrodnia i jak chłonął ten świat za pośrednictwem serialu. Udało mi się znaleźć tekst w wersji online, więc polecam.
Książka Williama Harringtona jest fatalna. Nie
ma w niej nic, co byłby warte uwagi i w zasadzie na tym mógłbym zakończyć mój
wpis. Banalne prowadzenie akcji i przekombinowany motyw zbrodni jakby wtłoczono
w ramy, który tworzył serial. Oczywiście jest to powieść popularna, odpowiednik
romansów harlequinowych dla mężczyzn. Ale uznałem, że skoro przeczytane, to
warto odnotować.
Pamiętamy, że serial Columbo miał swoje
charakterystyczne cechy. Każdy odcinek był zamkniętą całością. Na początku
dochodziło do zbrodni, której, jako widzowie, byliśmy świadkami. Potem pojawiał
się porucznik, zawsze wysiadający ze swoje starego peugeota, w płaszczu i z
cygarem. Po kolei podążaliśmy za porucznikiem w jego dochodzeniu. Te ramy
zostały w książce zachowane, ale rażą one nachalnością. Mamy dziesiątki uwag o
płaszczu i dziesiątki fragmentów, gdzie Columbo szuka w kieszeni kawałka
cygara. Książka także zaczyna się zbrodnią – morderstwem na gwieździe
telewizyjnego talk-show przez dwójkę jego współpracowników. Nie znamy tylko
motywów. A motyw jest rzeczą najbardziej kuriozalną w całej książce. Otóż
chodzi o… zamach na prezydenta Kennedy’ego. Harrington wykorzystał jeden z
wątków – fotografię z Grassy Knoll i zaaranżował go na potrzeby książki. Ofiara
przygotowywała się do publikacji zdjęcia powiększonego za pomocą komputera i
oprogramowania wykorzystującego rachunek prawdopodobieństwa (książka dzieje się
na początku lat 90-tych; szczytowym osiągnięciem jest przechowywanie tekstu na
dyskietce) na którym widać twarze niedoszłych zamachowców.
To, co miało być pewnie magnesem, bowiem w
Ameryce wciąż żywa była i jest spawa zabójstwa prezydenta, stało się jednym ze
źródeł porażki. Ale autor książki nie potrafił się zdecydować, czy ma to być
książka o Columbo czy ma to być próba kryminału o zamachu w Dallas. W pewnym momencie
widać zamierzenie autora, by czytelnik fascynował się odkrywanie wątków
zamachu. Daje to niepoważne nagromadzenie, wręcz natłoczenie argumentów za tym,
że książka to ciekawy kryminał, które sprawia, że książka staje się dziecinna.
Sam sposób dochodzenia do rozwiązania zagadki
jest zabawny i obfituje w skróty. Przykładowo Columbo wymyślił sobie, bez
żadnych podstaw, że główna bohaterka miała długi z hazardu i zaczął o to
wypytywać. Jakież było pewnie zaskoczenie czytelnika gdy okazało się, że jest to
główny wątek śledztwa prowadzący do szczęśliwego rozwiązania.
Jest jeszcze drobna rzecz, która jakoś nie
daje mi spokoju. Otóż książka powstała na podstawie serialu. Mamy na okładce fotosy
z planu, a nawet dopisek „Inspektor Columbo – Die berühmte Fernsehserie” czyli „Porucznik
Columbo – słynny serial telewizyjny”. Do tego na tylnej okładce widnieje napis
dużą czcionką „Peter Falk ist COLUMBO”. A co jest cechą charakterystyczną
Petera Falka? Także to, że miał on jedno oko, a drugie wypełnione protezą.
Uwidaczniało się to w typowym, jakby zezującym spojrzeniu aktora. Dla mnie było
to więc także cechą samego Columbo. Bo nie potrafię już oddzielić aktora od
postaci. Stawiam, że ma tak większość odbiorców filmu. Stąd jakoś dziwnie
czytało mi się fragment, gdy porucznik trenował strzelanie przed egzaminem „Er
versuchte, sein linkes Auge zu schliessen und mit dem rechten eine Dose anzuvisieren,
dann schloss er das rechte Auge und versuchte es mit dem linken nochmal (s. 133),
„Spróbował zamknąć lewe oko i prawym
wycelować do puszki, potem zamknął prawe oko i spróbował jeszcze raz lewym
okiem”. Gryzie ten opis, choć może nie powinno się identyfikować bohatera z
aktorem.
W książce widać, w zależności od naszego
poglądu, albo złożoność amerykańskiego społeczeństwa albo poprawność polityczną
autora książki. Mamy bowiem w książce przełożonego Columbo kapitana o nazwisku Szciegiel
(sic!), mamy całą masę Włochów (łącznie z naszym porucznikiem) i mamy
policjanta Z Los Angeles Douga Immelmanna. Fragment bogactwa narodowego
Ameryki.
Książka zwróciła moją uwagę tylko przez dwie
rzeczy: głównego bohatera i język (bardzo przystępne tłumaczenie) i z tego
względu było warto ją przeczytać. Jednak nie jest to literatura nawet średniego
szczebla. Książkę odradzam. Fanom serialu radzę obejrzeć sobie jeszcze raz
ulubiony odcinek, a fanom języka niemieckiego wybrać inny środek nauki.