Zbiór opowiadań
różnych autorów, NieObcy
Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Akcji Humanitarnej
Warszawa 2015
Książka „NieObcy”
trafiła do mnie jako rezultat rozmów o imigrantach i ich ewentualnym
przyjmowaniu bądź nieprzyjmowaniu w Polsce. Oczywiście cel obdarowania mnie
książką był pewnie taki, żeby oswoić mnie z tematem, bo moja rezerwa wobec uchodźców
zapewne musiała się brać ze strachu przed nieznanym. W każdym razie obiecałem
osobie darowującej mi książkę, że ją przeczytam. W książkę głęboko zaangażowała
się Gazeta Wyborcza, a że Gazecie „nie jest wszystko jedno”, więc można się
było spodziewać wysoce moralizującego tonu. Nie rozczarowałem się, bowiem uderza
on już z okładki, na której czytamy „21 opowieści, żeby się nie bać. Polscy
pisarze dla uchodźców”, a potem jeszcze w przedmowie kilka słów o fali
nienawiści, o konieczności pozbycia się lęku i w ogóle potrzebie poznania
obcego.
Ale jest też
drugi aspekt tej książki – szczytny i godny wsparcia. Jest to książką, z której
całkowity dochód przeznaczony został na działalność Polskiej Akcji
Humanitarnej. Pisarze powierzający swoje teksty robili to także bez wynagrodzenia,
co jest bardzo pozytywnym gestem.
Z tych dwóch
przesłanek rodzi się więc napięcie. Z jednej strony nieznośna pedagogika i
spoglądanie z pozycji moralnej wyższości Gazety Wyborczej, z drugiej szczytna
działalność PAH-u. Przezwyciężenie tego napięcia było jednak dość proste.
Wystarczyło skupić się na 21 opowiadaniach i ich autorach. A tu można przebierać
w znanych nazwiskach, choć opowiadania nie zostały, przynajmniej w dużej
części, napisane specjalnie na rzecz wydania książki. Znajdują się w niej stare
teksty autorów oraz fragmenty większych całości. Czy są tu opowiadania napisane
specjalnie na rzecz wydania – wątpię, ale nie potrafię tego sprawdzić. Trzeba
jednak stwierdzić, że opowiadania dostarczone przez twórców mają się całkiem
różnie do zadanego tematu oswajania Polaków z nieznanym.
Mamy więc teksty
wręcz wzorcowo oddające ducha zamysłu Gazety jak „Ucieczka do Egiptu” z 2008 Pawła
Huelle, który daje nawet i coś więcej, bo uderza w struny polskiego antysemityzmu:
„Tu, panie, nie ma złota jak po Żydkach – powiedział jeden z robotników” (s.
34). To opowiadanie wypada jednak dość słabo i uroku zestawowi nie przynosi. A
moją uwagę przykuła tylko twarz głównej bohaterki, którą narrator przedstawił tak:
„Wówczas na ekranie telewizora zobaczył piękną, subtelną twarz młodej, może
dwudziestoletniej matki” (s. 24), by zaraz na następnej stronie napisać „Już w
tramwaju starał się wyobrazić sobie jej głos: być może w przeciwieństwie do
rysów twarzy, nieco ostrych, jej głos był miękki (…)". A więc jakie te rysy
twarzy: miękki czy ostre?
Znajdziemy w
NieObcym też i Andrzeja Stasiuka w pełni swojego odlotu i nawet z
wykorzystaniem reductio ad Hitlerum w rozmowie bohatera z owcą: „Z pochodniami
chodzi i niejakiego Hitlera wzywa mój naród, a przynajmniej jego część” (s.
36).
W zbiorze pojawiają
się jednak także teksty znanych reportażystów, gdzie miłośnik tej formy prozy
znajdzie na pewno coś dla siebie. Przyjemne, rzeczowe teksty. Dostajemy
fragment książki „Wyspa klucz” Małgorzaty Szejnert, jest opowiadanie Olgi
Stanisławskiej „Input. Else. Goto. Loop.” o fatalnych następstwach syryjskiej
wojny dla zwykłego życia. W podobnym reporterskim stylu, choć słabsze wyraźnie
moim zdaniem, opowiadanie Piotra Ibrahima Kalwasa „Otwarcie” mające przybliżyć życie
w Gambii oraz lokujący się literacko w moim rankingu pomiędzy nimi Paweł
Smoleński ze swoimi „Królami Mogadiszu”. Ten reporterski blok jest jednak dość
mocną częścią książki.
Na przeciwległym
biegunie, oprócz wspomnianego już Stasiuka i dość banalnego Huelle, umieszczam
zdecydowanie dwa opowiadania kobiecych gwiazd ostatnich lat w polskiej
literaturze: Olgi Tokarczuk i Katarzyny Bondy. Nie chodzi mi o styl, sposób pisania,
bo oczywiście to sprawa indywidualnej wrażliwości, apetytu na literaturę, ale
nie mogłem przejść obojętnie wobec tych opowiadań także z innych, dość drobnych
powodów – małych niekonsekwencjach czy nielogicznościach.
W otwierającym
książkę opowiadaniu Tokarczuk „Rubież” na stronie 14 możemy czytać o
zaopatrywaniu tytułowej Rubieży w opał: „Wyprawialiśmy się małymi grupkami
daleko na południe i tam, u podnóża gór cięliśmy, co się dało, a inni starsi
spławiali kłody z biegiem Prutu do Rubieży”, natomiast na stronie 21 pojawia
się taki fakt dotyczący bohaterki Udine: „Swoim chropawym językiem opowiadała
jakieś historie (…) o wielkim morzu, które podobno jest na południu i do
którego wpływa nasz Prut”. Więc trudno autorce zapanować nad biegiem Prutu, raz
płynie z południa do Rubieży, by za chwilę z Rubieży płynąć na południe do
morza. Podobny brak panowania nad tekstem pojawia się na stronie 17, gdy mowa o
zbadaniu zwłok ojca Bazylego: „Mieli bowiem jeszcze w pamięci słowa ojca
Bazyla: »Krzyż naszego Pana jest głęboko w moim sercu«. I rzeczywiście, w
sercu, większym niż u innych ludzi (…) znaleźli coś podobnego do krzyżyka, kawałek
jakby kosteczki” i kilka linijek dalej „I był to prawdziwy cud – w woreczku
żółciowym tkwiły trzy małe przedmioty – rozpoznaliśmy je jako znak Trójcy”. Czyli
krzyżyk w sercu, a Trójca w woreczku żółciowym. Wszystko dobrze, ale pięć stron
dalej, na stronie 22, pojawił się taki fragment: „Uznaliśmy, że ojciec Bazyl
pochwaliłby tę decyzję, będzie bowiem teraz na chorągwi prawdziwa Trójca, a
przecież wiemy, że miał ją w swym sercu”. Może drobnostki, powie ktoś, ale
jednak rzucają mi się takie szczegóły w oczy.
Z kolei Katarzyna
Bonda w swoim tekście nijak nie mającym się do obcości używa drobnych
tekstowych niezręczności, które wyraźnie zapadają w pamięć ponad średnim
opowiadaniem. I tak mamy następujące zdania: „Nasypała do środka skórek od
chleba, pokruszyła ciastek, dorzuciła dżemu i miodu, bo zauważyła, że lubią
słodycze, i postanowiła założyć hodowlę faraonek”. Nie mogłem się oprzeć
wrażeniu, że to dżem i miód lubią słodycze (s. 127). „Na studiach (…) hodowała
pająka. (…) Nie miał imienia. Zdzichu na niego mówiła” (s. 128). No to chyba
miał imię? Stronę dalej: „Poprawił zmierzwione włosy. Uważała, że powinien je
krócej ściąć. Zakola nie dodawały mu uroku”.
Z odkryć w ramach
zbiory wyraźnie mogę wskazać opowiadanie Łukasza Orbitowskiego „Kieszonkowy
Pancernik” – napisana lekko, zgrabnie, ale wyraziście historia karła z małego
miasteczka. Dużo tam fragmentów z przymrużeniem oka, a jednak unosi się jakaś
głębia na historią hardego małego człowieka. Wszystko bezpretensjonalnie i
czarująco. Dla mnie Orbitowski to zdecydowanie jaśniejszy punkt zbioru.
Książkę polecam wyraźnie jako przegląd współczesnej polskiej beletrystyk. Krótkie opowiadania i głośne nazwiska. Można wyrobić sobie choćby wstępne zdanie o pisarzach, który są dość głośni czy skonfrontować ich książki z krótszymi formami.