wtorek, 16 lutego 2016

Wielu autorów: "NieObcy"

Zbiór opowiadań różnych autorów, NieObcy
Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Akcji Humanitarnej 
Warszawa 2015

Książka „NieObcy” trafiła do mnie jako rezultat rozmów o imigrantach i ich ewentualnym przyjmowaniu bądź nieprzyjmowaniu w Polsce. Oczywiście cel obdarowania mnie książką był pewnie taki, żeby oswoić mnie z tematem, bo moja rezerwa wobec uchodźców zapewne musiała się brać ze strachu przed nieznanym. W każdym razie obiecałem osobie darowującej mi książkę, że ją przeczytam. W książkę głęboko zaangażowała się Gazeta Wyborcza, a że Gazecie „nie jest wszystko jedno”, więc można się było spodziewać wysoce moralizującego tonu. Nie rozczarowałem się, bowiem uderza on już z okładki, na której czytamy „21 opowieści, żeby się nie bać. Polscy pisarze dla uchodźców”, a potem jeszcze w przedmowie kilka słów o fali nienawiści, o konieczności pozbycia się lęku i w ogóle potrzebie poznania obcego.

Ale jest też drugi aspekt tej książki – szczytny i godny wsparcia. Jest to książką, z której całkowity dochód przeznaczony został na działalność Polskiej Akcji Humanitarnej. Pisarze powierzający swoje teksty robili to także bez wynagrodzenia, co jest bardzo pozytywnym gestem.

Z tych dwóch przesłanek rodzi się więc napięcie. Z jednej strony nieznośna pedagogika i spoglądanie z pozycji moralnej wyższości Gazety Wyborczej, z drugiej szczytna działalność PAH-u. Przezwyciężenie tego napięcia było jednak dość proste. Wystarczyło skupić się na 21 opowiadaniach i ich autorach. A tu można przebierać w znanych nazwiskach, choć opowiadania nie zostały, przynajmniej w dużej części, napisane specjalnie na rzecz wydania książki. Znajdują się w niej stare teksty autorów oraz fragmenty większych całości. Czy są tu opowiadania napisane specjalnie na rzecz wydania – wątpię, ale nie potrafię tego sprawdzić. Trzeba jednak stwierdzić, że opowiadania dostarczone przez twórców mają się całkiem różnie do zadanego tematu oswajania Polaków z nieznanym.

Mamy więc teksty wręcz wzorcowo oddające ducha zamysłu Gazety jak „Ucieczka do Egiptu” z 2008 Pawła Huelle, który daje nawet i coś więcej, bo uderza w struny polskiego antysemityzmu: „Tu, panie, nie ma złota jak po Żydkach – powiedział jeden z robotników” (s. 34). To opowiadanie wypada jednak dość słabo i uroku zestawowi nie przynosi. A moją uwagę przykuła tylko twarz głównej bohaterki, którą narrator przedstawił tak: „Wówczas na ekranie telewizora zobaczył piękną, subtelną twarz młodej, może dwudziestoletniej matki” (s. 24), by zaraz na następnej stronie napisać „Już w tramwaju starał się wyobrazić sobie jej głos: być może w przeciwieństwie do rysów twarzy, nieco ostrych, jej głos był miękki (…)". A więc jakie te rysy twarzy: miękki czy ostre?

Znajdziemy w NieObcym też i Andrzeja Stasiuka w pełni swojego odlotu i nawet z wykorzystaniem reductio ad Hitlerum w rozmowie bohatera z owcą: „Z pochodniami chodzi i niejakiego Hitlera wzywa mój naród, a przynajmniej jego część” (s. 36).

W zbiorze pojawiają się jednak także teksty znanych reportażystów, gdzie miłośnik tej formy prozy znajdzie na pewno coś dla siebie. Przyjemne, rzeczowe teksty. Dostajemy fragment książki „Wyspa klucz” Małgorzaty Szejnert, jest opowiadanie Olgi Stanisławskiej „Input. Else. Goto. Loop.” o fatalnych następstwach syryjskiej wojny dla zwykłego życia. W podobnym reporterskim stylu, choć słabsze wyraźnie moim zdaniem, opowiadanie Piotra Ibrahima Kalwasa „Otwarcie” mające przybliżyć życie w Gambii oraz lokujący się literacko w moim rankingu pomiędzy nimi Paweł Smoleński ze swoimi „Królami Mogadiszu”. Ten reporterski blok jest jednak dość mocną częścią książki.

Na przeciwległym biegunie, oprócz wspomnianego już Stasiuka i dość banalnego Huelle, umieszczam zdecydowanie dwa opowiadania kobiecych gwiazd ostatnich lat w polskiej literaturze: Olgi Tokarczuk i Katarzyny Bondy. Nie chodzi mi o styl, sposób pisania, bo oczywiście to sprawa indywidualnej wrażliwości, apetytu na literaturę, ale nie mogłem przejść obojętnie wobec tych opowiadań także z innych, dość drobnych powodów – małych niekonsekwencjach czy nielogicznościach.

W otwierającym książkę opowiadaniu Tokarczuk „Rubież” na stronie 14 możemy czytać o zaopatrywaniu tytułowej Rubieży w opał: „Wyprawialiśmy się małymi grupkami daleko na południe i tam, u podnóża gór cięliśmy, co się dało, a inni starsi spławiali kłody z biegiem Prutu do Rubieży”, natomiast na stronie 21 pojawia się taki fakt dotyczący bohaterki Udine: „Swoim chropawym językiem opowiadała jakieś historie (…) o wielkim morzu, które podobno jest na południu i do którego wpływa nasz Prut”. Więc trudno autorce zapanować nad biegiem Prutu, raz płynie z południa do Rubieży, by za chwilę z Rubieży płynąć na południe do morza. Podobny brak panowania nad tekstem pojawia się na stronie 17, gdy mowa o zbadaniu zwłok ojca Bazylego: „Mieli bowiem jeszcze w pamięci słowa ojca Bazyla: »Krzyż naszego Pana jest głęboko w moim sercu«. I rzeczywiście, w sercu, większym niż u innych ludzi (…) znaleźli coś podobnego do krzyżyka, kawałek jakby kosteczki” i kilka linijek dalej „I był to prawdziwy cud – w woreczku żółciowym tkwiły trzy małe przedmioty – rozpoznaliśmy je jako znak Trójcy”. Czyli krzyżyk w sercu, a Trójca w woreczku żółciowym. Wszystko dobrze, ale pięć stron dalej, na stronie 22, pojawił się taki fragment: „Uznaliśmy, że ojciec Bazyl pochwaliłby tę decyzję, będzie bowiem teraz na chorągwi prawdziwa Trójca, a przecież wiemy, że miał ją w swym sercu”. Może drobnostki, powie ktoś, ale jednak rzucają mi się takie szczegóły w oczy.

Z kolei Katarzyna Bonda w swoim tekście nijak nie mającym się do obcości używa drobnych tekstowych niezręczności, które wyraźnie zapadają w pamięć ponad średnim opowiadaniem. I tak mamy następujące zdania: „Nasypała do środka skórek od chleba, pokruszyła ciastek, dorzuciła dżemu i miodu, bo zauważyła, że lubią słodycze, i postanowiła założyć hodowlę faraonek”. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że to dżem i miód lubią słodycze (s. 127). „Na studiach (…) hodowała pająka. (…) Nie miał imienia. Zdzichu na niego mówiła” (s. 128). No to chyba miał imię? Stronę dalej: „Poprawił zmierzwione włosy. Uważała, że powinien je krócej ściąć. Zakola nie dodawały mu uroku”.

Z odkryć w ramach zbiory wyraźnie mogę wskazać opowiadanie Łukasza Orbitowskiego „Kieszonkowy Pancernik” – napisana lekko, zgrabnie, ale wyraziście historia karła z małego miasteczka. Dużo tam fragmentów z przymrużeniem oka, a jednak unosi się jakaś głębia na historią hardego małego człowieka. Wszystko bezpretensjonalnie i czarująco. Dla mnie Orbitowski to zdecydowanie jaśniejszy punkt zbioru. 

Książkę polecam wyraźnie jako przegląd współczesnej polskiej beletrystyk. Krótkie opowiadania i głośne nazwiska. Można wyrobić sobie choćby wstępne zdanie o pisarzach, który są dość głośni czy skonfrontować ich książki z krótszymi formami.  

wtorek, 2 lutego 2016

Joseph Conrad: "Jądro ciemności"

Joseph Conrad, Jądro ciemności
przełożyła Aniela Zagórska
Wydawnictwo Greg
Kraków 2004

„Jądro ciemności” wołało do mnie od dawna. Niewielka książeczka leżała w domu na półce, na wysokości oczu i od kilku lat mówiłem sobie, że wreszcie ją przeczytam. Nawet nie wiem, skąd się wzięła w rodzinnym domu. Współczesna, tandetna broszurka wydawnictwa Greg z odrzucającym mnie na odległość formatem tekstu wraz z notatkami na marginesie pokazuje to wszystko, czym książka nie powinna być w formie graficznej. Do tego literówki w tekście. Ale że Conrad wciąż funkcjonuje w przestrzeni publicznej, jego nazwisko pojawia się często w różnych kontekstach, a ja znałem go głównie z zapomnianej już w zasadzie przeze mnie szkolnej lektury „Lord Jim”, tablicy przy warszawskiej kamienicy na Nowym Świecie 47, regularnego przywoływania pisarza przy okazji opisu powstania styczniowego i właśnie określenia „jądro ciemności”, które weszło na stałe do języka, to sięgniecie po domowe „Jądro ciemności” musiało kiedyś nastąpić. Przypadek sprawił, że będą w rodzinnym domu na weekend zapomniałem spakować książki, którą już w połowie przeczytałem i nie chciałem zaczynać niczego nowego. Ale właśnie wtedy pomyślałem, że to czas na tą niewielkich rozmiarów lekturę.

Książka, jak informują wszystkie możliwe opisy, jest wielkim dziełem literatury angielskiej. Dało mi to ciekawą perspektywę. Nie mogę bowiem ukryć, że czytało mi się Conrada bardzo źle. Nie przemawiał do mnie ani styl, ani tematyka, ani sposób konstruowania fabuły utworu. Nie mogłem się też w książce doszukać niczego, co mogłoby stanowić jakąś ponadczasową wartość czy, jak lubią podawać autorzy różnych opracowań, jakąś szczególną prawdę o człowieku czy świecie. Zacząłem więc patrzeć na „Jądro ciemności” przez inny pryzmat i zadawałem sobie pytanie: kim musiał być angielski czy zachodnioeuropejski odbiorca przełomu wieków, że książka wywarła na nim tak wielkie wrażenie? Jaki musiał być ówczesny świat, że książka weszła do kanonu? Czego szukali i co znaleźli w niej odbiorcy, że uznali ją za wielkie dzieło promieniujące do dziś (np. „Czas apokalipsy”)? Sukces książki leżał być może w demontażu mitu wspaniałego kolonializmu, zwiastował zmianę mentalną, która rodziła się w kolonialnych imperiach, jakby akompaniowała temu, co zachodziło w umysłach ludzi, a co stało się faktem kilkadziesiąt lat później. Czy Conrad był apostołem dekolonizacji? Brak mi wiedzy w tym zakresie i nawet nie wiem, czy chciałbym jej szukać. Ale bankructwo sposobu życia Kurtza, powściągliwa i rozważna postawa Marlowa, który wciąż ma w sobie ideał podróżnika, a jednocześnie cała ich rozgrywka to prymat białego człowieka nad nieznanym „jądrem ciemności” - to wszystko to mogła być przyczyna wielkiego sukcesu tej książeczki. Może książka porusza jakąś mentalną strunę zachodniego odbiorcy, uderza w archetypy zachodniej kultury w sposobie prezentacji dwóch conradowskich bohaterów. Nie ma tu bowiem ani przesadniej głębi w kreśleniu postaci, ani porywającego opisu ówczesnego świata, co i tak nie może być zarzutem z uwagi na rozmiar opowiadania. Dziwne, że z czasów szkolnej lektury „Lorda Jima” zapamiętałem w zasadzie tylko jedną rzecz, którą mówił nasz polonista. Pamiętam (przynajmniej tak mi się wydaje), że przywoływał opinię mówiącą, że sukces Conrada jest związany z nowatorskim sposobem pisania po angielsku, co miało być efektem używania językowych schematów języka polskiego w pisaniu po angielsku i uzyskiwania przez to efektu nowatorstwa językowego, głębi językowej. Być może i to miało swój wkład w sukces Conrada.