Juliusz Dankowski, Jeniec Europy
Państwowy Instytut Wydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1987
Książka straconych szans. Wspaniale wybrany temat i moment.
Ostatnie lata życia wielkiego Napoleona na brytyjskim zesłaniu. Sytuacja wręcz idealna,
bo pokazująca Bonapartego odciętego od świata w „tym małym, okolonym oceanem i
skazanym na siebie światku, na oddalonej od wszystkich kontynentów Wyspie Świętej
Heleny” (s. 78). Ten moment pozwalał
wypreparować bohatera ze zmieniających się okoliczności, z polityki, ze spraw
międzynarodowych. Mógł zostać tylko on i problem jego godzenia się lub walki z
przemijaniem życia i blasku dawnych dni. Mogło to być wspaniałe studium psychologiczne.
Niestety nie było.
Książka zaczyna się pierwszym spotkaniem Napoleona z nowym
gubernatorem wyspy Hudsonem Lowe. Juliusz Dankowski próbuje nas prowadzić w świat
rywalizacji gubernatora z „Jeńcem Europy”. Zdaje się, że osią książki ma być antagonizm
tych dwóch postaci: wielkiego niegdyś Napoleona z panem tej wysypy gubernatorem
Lowe. Jednak książka nie rozwija się w tę stronę. Sam Lowe będzie
dyskredytowany już nie tylko przez nienawidzącego go Napoleona, ale przez
samego autora książki, gdyż co chwila będziemy mieli do czynienia ze zdaniami
potwierdzającymi opinię, że Lowe to „wysoki, kościsty drab o ryżych włosach i
bokobrodach, o tępej twarzy sierżanta intendentury, o cerze wyblakłej w
wojskowych kancelariach, po prostu stangret przebrany w mundur generała” (s.
21). Przez pierwszą część książki narracja utrzymuje się w kierunku rywalizacji
tych dwóch „osobowości”, gdzie każdy z nich realizuje swoje plany przy
jednoczesnym ciągłym deprecjonowaniu gubernatora. Dopiero w drugiej połowie książki rola
gubernatora schodzi na dalszy plan, a więcej miejsca zajmują stosunki Napoleona
z jego „dworem”. Starania Montholona, Bertranda,
Gourgauda, Ciprianiego i Las Casesa powodowane miłością do cesarza, o
utrzymanie jego dumy i blasku przeszłości. W końcowej fazie książki nie mamy
wątpliwości o kim była ta lektura i że Lowe miał być tylko tłem, choć zbyt
mocno zarysowanym w początkach książki.
Dużą słabością książki są wątki miłosne. Zarysowane na
początku nie doczekują się rozwiązania. Gourgaud kochający się w zaniedbywanej
pani Montholon, adoracje pani Bertrand przez Hamiltona są wprowadzone hurtem,
zaraz obok siebie w okolicach 40 strony. Tak jakby Dankowski wprowadził
planszę: „czas na miłość” i odhaczył potrzebę wątku miłosnego, z którego i tak
nic nie wynika poza komentarzami mieszkańców wyspy o nieobyczajnym prowadzeniu
się hrabiny Bertrand. Niepotrzebne te wątki, ale nie jedyne. Są jeszcze Balmain,
Fox i pasierbica Lowe’a, ale wynika z tego niewiele więcej.
W ogóle miałem wrażenie, że Dankowskiemu zabrakło
umiejętności rozwiązywania czy przeplatania wątków. Gdy nadchodził czas, gdy
dany wątek się czasowo wyeksploatował autor najchętniej wprowadzał nową figurę
poświęcając jej trochę miejsca, ale na tym rola danej osoby się kończyła
(Piątkowski, Tristan i inni). Z pewnością można było lepiej zarysować fabułę.
Słabością książki jest postać Lowe’a. Portretowany jako „uciążliwy,
małostkowy” (s. 35) o „urzędniczej umysłowości” (s. 22) co raz wypowiada zdania
robiące z niego przenikliwego obserwatora, na przykład gdy dowiaduje się, że na
Wyspę przybędą przedstawiciele antynapoleońskiej koalicji : „O co właściwie
chodziło? O roztoczenie nad nim kontroli? Ale dlaczego? Może mocarstwa nie dowierzają
Anglii, podejrzewając, że zechce ona, w dogodnym dla siebie momencie, posłużyć
się Napoleonem jako atutem w grze? Bo co tu dużo mówić: eks-cesarz jest kartą,
którą w pewnym układzie okoliczności można by rzucić na stół. A w każdym razie
jest jeszcze kimś, kim można – dzięki trzymaniu go w swojej wyłącznie mocy – szantażować
wyłącznie Burbonów” (s. 45). Jego postać jest więc budowana niekonsekwentnie.
Wszystkie te słabości mogą wynikać z innego powodu, który trudno mi teraz zweryfikować. Być może Dankowski,
historyk amator, chciał zwyczajnie sfabularyzować dostępne wspomnienia (Las
Casesa czy Gourgauda) z napoleońskiego okresu Świętej Heleny i stąd żywioł
historyka zwyciężył nad Dankowskim pisarzem.
to brat mojej babci od strony ojca,
OdpowiedzUsuńnigdy go nie spotkałem...
pozdrawiam, mam tę książkę i dwie pozostałe pozycje J.D. , ocaliłem od wyrzucenia ze strychu rodzinnego domu dziadków, lubię książki, choć coarza bardziej dokucza mi kurz
zapomniałem się podpisać,
UsuńŁukasz "Dankton" Downar;
(pozdrawiam wszystkich raz jeszcze,
przypomnę w ramach ciekawostki, że powstał film Kawalerowicza
na motywach opisywanej tu książki, sam się właśnie dopiero co dowiedziałem, ciekawe czy reżyser zredagował tę narrację a jakiś interesujący sposób...)