niedziela, 9 września 2012

Alfred Wysocki: "Tajemnice dyplomatycznego sejfu"

Alfred Wysocki, Tajemnice dyplomatycznego sejfu,
Książka i Wiedza, 
Warszawa 1988

Alfred Wysocki był polskim zawodowym dyplomatą. Książka bazuje na jego wspomnieniach z dwóch placówek: z Berlina (1931 – 33) oraz Rzymu (1933 – 38). Nie są to jednak wspomnienia pisane na  gorąco. Jak dowiadujemy się z „Noty edytorskiej” Wysocki zaczął spisywać swoje wspomnienia w 1940 roku, a zakończył tworzenie ich w 1956. „Przy pisaniu Wysocki posługiwał się nie tylko własną pamięcią, ale też wieloma materiałami źródłowymi” (s. 5), co pewnie w zamierzeniu ma działać na chwałę autora i musi być jakimś niezwykłym wyczynem. Dowiadujemy się także, że materiały dotyczące jego służby od roku 1900 do czasu poselstwa w Rzymie niemal całkowicie spłonęły podczas powstania warszawskiego. Natomiast z czasów „rzymskich” zachowały się jego dokumenty („autentyczne raporty, stenogramy z rozmów, ważniejsze listy i wycinki prasowe” – s. 5) w całości. Trudno nazwać te informacje za imponujące. Chcąc nie chcąc ludzki umysł przetwarza swoje wspomnienia z perspektywy późniejszej wiedzy i opinii narosłych przez lata. Książka byłaby o wiele wartościowsza, gdybyśmy mieli do czynienia z spisywanymi na gorąco spostrzeżeniami, a nie pamięcią uzbrojoną w materiały źródłowe. 

Wysocki wspominał, czasem kusił się na analizy i szersze uwagi, jednak gros tekstu to opis codziennych rozmów i zbierania danych do raportów. Stanowisko ambasadora nie jest stanowiskiem, na którym podejmuje się kluczowe decyzje, szczególnie gdy było się ambasadorem kraju, który w polityce europejskiej raczej nie rozdawał kart. Stąd tutaj mamy często tylko opis atmosfery danych momentów, spotkań, zasłyszane anegdoty i czasem opinie. Nie są to bynajmniej, jak chciał wydawca książki, żadne tajemnice i nie trzeba było sejfu, by je pilnować. Niczego nadzwyczajnego tu nie znajdziemy, no może poza dowodami, że polska służba dyplomatyczna nie działała bezbłędnie.

Sama książka jako pozycja księgarska nie jest dziełem Wysockiego. On swoje wspomnienia sprzedał Ossolineum, a z nich książkę przygotował Wojciech Jankowerny  wybierając „około jednej trzeciej całego tekstu” (s. 6).  On podzielił wspomnienia na rozdziały i śródtytuły, jednak bez żadnego oznaczenia dat. Trudno konfrontować swoją wiedzę z tym, co się czyta, jeśli większość wydarzeń jest zawieszona w czasowej próżni, a przecież , przykładowo, o wpłynięciu torpedowca „Wicher” do Gdańska (s. 75) nie uczy się u nas w szkołach, więc nie każdy musi znać datę tych odwiedzin.  Lepiej byłoby móc konfrontować wspomnienia z wiedzą, a byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby odpowiednie daty jednak zaznaczyć. Tego  wyraźnie brakuje w książce. 

Mam duże wątpliwości co do opinii wygłaszanych przez Wysockiego. Z jednej strony starają się one oddać ducha tamtych czasów i nie zawierają zbyt wiele ocen ex post, ale jednak nie wierzę, że można spisać oceny paręnaście lat później i nie korygować ich w świetle późniejszej wiedzy. Stąd nie brzmią źle sformułowania typu: „Widząc oddziały brunatnych koszul maszerujące przez Kürfurstenstrasse zastanawiałem się nieraz, dokąd ci ludzie zajdą i przez jakie wertepy poprowadzi ich Führer“ (s. 77), ale czyż nie łatwiej post factum dopisywać takie wtręty? Ale to, że są to wspomnienia pisane z wieloletniej perspektywy jest oczywiste i nietajone. Mnóstwo w książce ustępów mówiących o tym wprost. Przykładowo, gdy Wysocki opisuje dojście Hitlera do władzy w styczniu 1933 roku, pisze: „Poza tym pojawił się w rządzie (…) osławiony w Polsce w czasie drugiej wojny światowej dotychczasowy bawarski minister sprawiedliwości, w rządzie zaś Hitlera minister bez teki, dr Hans Frank” (s. 86). 

Większa część książki przypada na okres, kiedy Wysocki ambasadorował w Rzymie. Gdy czyta się opisy życia dyplomatycznego świata w  stolicy Włoch można odnieść wrażenie, że Wysockiego rzucono do stolicy świata. Omawianie bieżących spraw, plotki i opinie przytaczane są w sposób tak bardzo poważny, jakbyśmy mówili o centrum decyzyjnym świata. Swoją drogą centrala MSZ powinna była mieć potężny zespół do analizy, gdy musiała bazować na tak kategorycznych przekazach. 

Jednak tą książką można się było od czasu do czasu zaciekawić, szczególnie jeśli ma się słabość do klimatu lat międzywojennych i całej ówczesnej polityki. Mimo, że większość tekstu nie jest ani ciekawym opisem życia ambasadora ani jakimiś trafnymi, ogólniejszymi uwagami, to czasem pojawiają się interesujące rzeczy. Ciekawie dla mnie brzmiały wzmianki o planach odłączenia się Bawarii „Z kilku przeprowadzonych rozmów wyniosłem przekonanie, że mimo wszelkie pozory projekty odłączenia Bawarii od Rzeszy i stworzenia odrębnych katolickich Niemiec wraz z Austrią są wprawdzie pomysłem dobrym, ale realizacja jego jest jeszcze muzyką dalekiej przyszłości” (s. 31) – są to wspomnienia z okolic 1921 roku, ale tu pojawia się, nie wiedzieć czemu, słowo „Rzesza”. Na tym tle ciekawie brzmią zapiski z września 1937 roku „Bezpośrednio potem miała miejsce herbatka w «Haus der deutsche Kunst» na 400 osób, w której wzięło udział m.in. 200 artystów zaproszonych z całej Rzeszy oraz przedstawiciele piśmiennictwa niemieckiego. Miało to na celu podkreślenie wobec gości włoskich, iż Monachium jest nie tylko stolicą partii, ale i sztuki niemieckiej” (s. 494). 

Dziś często się podkreśla antysemityzm polski przed wybuchem Wojny. W tym kontekście interesująco brzmią słowa Wysockiego: „Miałem stawić się u ministra [spraw zagranicznych Neuratha – AG] o osiemnastej, przyszedłem jednak wcześniej, bo zamówiłem się poprzednio u podsekretarza Bülowa w sprawie nowych wypadków pobicia Żydów polskich na prowincji” (s. 113).

Czytając wspomnienia Wysockiego widać wyraźnie, jak zmieniały się stosunki polsko-niemieckie. Po dojściu Hitlera do władzy następowała zmiana. Krok po kroku oczami polskiego ambasadora można zobaczyć na konkretnych przykładach, jak poprawiały się wzajemne relacje.

Ciekawie pokazuje się tu ewolucja stosunku Włoch do Niemiec. Każda średnio znająca historię osoba wie, że Włochy i III Rzesza były sojusznikami, ale już nie każdy wie, że doszło do tego praktycznie dopiero pod koniec lat 30-tych. Włochy bardzo długo starały się neutralizować Niemców i szukały zbliżenia z kunktatorskimi graczami: Anglią i Francją, by przy ich aprobacie realizować swe mocarstwowe wizje. Także długo Włochy jako jedyny kraj tak energicznie opierały się przyłączeniu Austrii do Rzeszy. Warto przypomnieć, że jeszcze w  1936 Mussolini wspominał o wojnie z Niemcami „Kiedy więc rząd ich [Niemiec – AG] ogłosił, że nie uznaje więcej demilitaryzacji zony nadreńskiej, Mussolini demonstracyjnie zarządził zwiększenie siły zbrojnej Italii i oświadczył, że jest gotów na wszystko” (s. 244). Z lektury książki Wysockiego można odnieść wrażenie, że jedną z głównych przyczyn wybuchu wojny był włoski najazd na Abisynię. Wielka Brytania forsując sankcje Ligii Narodów na Włochy (bynajmniej nie  pobudek wolnościowych) wepchnęła wręcz Włochy w ramiona swojego głównego oponenta na kontynencie. 

Książka pozostawia mieszane uczucia. Z jednej strony z opisów Wysockiego można próbować odtwarzać dynamizm ówczesnej sytuacji, ale z drugiej książka jest bezbarwna. Zarówno co do treści, jak i co do stylu. To że wspomnienia Wysockiego mogłyby się znajdować w jakimkolwiek sejfie chyba nie uwierzy nikt. Stylowi książki brak jakiekolwiek barwy, zadziorności pióra czy talentów do wykładania sprawy. Na pewno lepiej książkę przeczytać, niż jej nie czytać, ale na mojej półce eksponowanego miejsca ta książka nie zajmie.