niedziela, 20 marca 2011

Hermann Hesse: "Wilk Stepowy"

Hermann Hesse, Wilk Stepowy,
przełożyła Gabriela Mycielska, 
Państwowy Instytut Wydawniczy, 
Warszawa 2009 r.

Książka ponoć kultowa dla pokolenia buntowników lat 60-tych. Od tytułu książki nazwę wziął zespół Steppenwolf, który wykreował piosenkę „Born to be wild” („Urodzony by być dzikim”). I pewnie nie przypadkowo taki tytuł znanego przeboju, bo ten zew wolności ma się z powieścią Hessego zazębiać. Tak widzieli tę książkę buntownicy. Ja patrzę na to trochę inaczej.

Po pierwszych kilkunastu stronach książki miałem nieodparte wrażenie kiczu. Nie co do treści, a co do tytułu. Z gruntu już było wiadomo, że to książka jest o kimś, kto trwa poza głównym nurtem społeczeństwa. Ale żeby od razu nazywać się wilkiem stepowym? Ileż w tym przesady. Gdyby jeszcze autor został przy sformułowaniu „wilk”, ale po co do tego „stepowy”? Bo wilk, wiadomo - samotnik, ale to za mało, trzeba go jeszcze na step posyłać. Trąci do banałem. Od razu mam przed oczami obrazki wilka na wzgórzu wyjącego do księżyca w bezchmurna noc. Choć może chodzi tu jeszcze o coś innego. To nie żadna opowieść o wyzwoleniu, tylko o problemach typowych dla mężczyzn w średnim wieku. Zwykły kryzys wieku średniego. „Harry Haller przebierał się wprawdzie cudownie w idealistę pogardzającego światem, w żałosnego pustelnika i rzucającego gromy proroka, ale w gruncie rzeczy był burżujem , uważał życie takie jak Herminy za zdrożne , gniewał się na zmarnowane w lokalach noce, na roztrwonione tam pieniądze, miał nieczyste sumienie i wcale nie tęsknił za wyzwoleniem i dokonaniem żywota, lecz przeciwnie, ogromnie tęsknił za powrotem do tych wygodnych czasów, kiedy bawiły go jeszcze i przynosiły mu sławę rozrywki intelektualne” (s. 146). I może o tym bardziej jest ta książka, o problemach z własna osobowością, a samo określenie wilk stepowy to coś tak bombastycznego, że należy patrzeć na to z przymrużeniem oka.

Ale nie takie rozumienie książki dominuje. Powieść o rozbitku życiowym, który jednak ma jakiś wewnętrzny pociąg do ładu i trwałego, spokojnego mieszczańskiego życia. By wyzwolić się z życiowego marazmu musiał przejść przez dziwne, jak tłumaczy się czasem, narkotyczne wizje teatru nie dla każdego. W ogóle dużo w książce wizji, halucynacji które można by śmiało przypisać środkom „poszerzającym świadomość”. Z tym łączy się wyzwolenie seksualne, uproszczenie stosunków międzyludzkich, wyzbycie ich z konwenansu. Wszystko jako droga do odbudowania prawdziwego „ja”. To rzutowało pewnie na uwielbienie książki przez pokolenie lat 60-tych, gdzie te aspekty życia były dość popularne. 

Ja jednak widziałem w tej książce (a może chciałem zobaczyć) dążenie do stabilizacji. Ten zachwyt nad mieszczańskim porządkiem z początku książki był mi bliższy niż wizje z Pablem. Trudno mi wczuć się w opowieści o strzelaniu do kierowców, czy śledzić tresowanie tresera przez wilka. Ale już rozmowa z Mozartem czy Goethem wyrasta w innej konwencji, bliskiej mi, dającej prawdziwą przyjemność czytania.

Ciekawa była dla mnie też postać Herminy. Historia poznawania jej przez Harry’ego godna jest dobrych romansów, a i sama konstrukcja tej kobiety musi być pociągająca dla niejednego mężczyzny. Wstawienie Herminy jako  „Czy nie pojmujesz tego, mój panie, że dlatego Ci się podobam i dlatego jestem dla Ciebie ważna, bo przedstawiam coś w rodzaju zwierciadła, bo w moim wnętrzu jest coś, co daje ci odpowiedź i co ciebie rozumie? (…) A gdy taki dziwak znajdzie jakąś twarz, która naprawdę spojrzy na niego, w której wyczuje coś jakby odpowiedź i powinowactwo , wówczas – rzecz jasna cieszy się. – Ty wszystko wiesz, Hermino – zawołałem zdumiony. – Jest właśnie tak, jak mówisz. A przecież jesteś zupełnie inna niż ja! Ty przecież jesteś moim przeciwieństwem; masz wszystko czego mnie brak. – Tak ci się tylko zdaje – odpowiedziała lakonicznie – i to dobrze” (s. 122). 

Na marginesie pozwolę sobie na uwagę. Akurat czytałem ten fragment Hessego po obejrzeniu w jednej z telewizji okolicznościowego programu na 14 lutego. Program zajmował się sprawą, a jakże, miłości i szans na idealny związek. Efektem badań, który został przedstawiony w programie, było że para ma największe szanse na długie, szczęśliwe małżeństwo, gdy zakochani są do siebie podobni. Nie chodzi tu tylko o podobieństwo charakterów, wspólne zainteresowania i temperament, ale także o podobieństwo fizyczne. Gdy oboje są wysocy lub niscy, gdy mają ciemną karnację lub podobny rys twarzy, wtedy szanse na udany związek rosną. Fragment książki o Herminie i Harrym dziwnie korespondował wtedy z obejrzanym programem.

Mam też kilka uwag, co do samego wydania książki i przekładu. Tłumaczenie wydaje mi w niektórych miejscach niezgrabne, jakby zbytnio oddające melodię języka niemieckiego, a nie dostosowane do języka polskiego. Ale nie chcę przywoływać teraz przykładów, bo nie mam pod ręką niemieckiego oryginału. Zdarzają się w książce także inne problemy. Nawet osoba nie znająca zasad interpunkcji dostrzeże, że w książce są błędy. Wystarczy, że porówna dwa zdania występujące na sąsiednich stronach: )„To co wczoraj było normalne, dziś już takim nie jest (…)”(s.207) oraz „To, co wydawało mi się obowiązkiem (…) (s.208).

Książka należy dziś do kanonu, ale jednak jakby została trochę zawłaszczona przez buntowników. Ciekawy jestem, czy ktoś będzie w niej tak jak ja widział nostalgię do uporządkowanego, zwyczajnego życia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz