wtorek, 11 października 2011

Paweł Jasienica: „Dwie drogi"

Paweł Jasienica, Dwie Drogi,
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1988

Paweł Jasienica ma w świadomości typowej polskiej wykształconej osoby rolę szczególną. Często jest on pewnym alibi nieznajomości historii. Gdy wymienimy nazwisko Jasienicy możemy usłyszeć na zasadzie odruchu zbitkę „Polska Piastów” lub „Polska Jagiellonów”. Czasem sama obecność tych książek na półce ma być komunikatem, że mamy do czynienia z osobą inteligentną. Nie wiem, czy tak jest. Ja sięgnąłem po książkę Jasienicy dotyczącą powstania 1863 roku, bo zwyczajnie czuję, że w powstaniu styczniowym są jakieś głębsze pokłady wiedzy o Polsce. To powstanie jest mało obecne w naszej świadomości. Często występuje ono jako to drugie po listopadowym. 

Impulsem do czytania na temat tego powstania była u mnie przeczytana gdzieś kiedyś informacja, czy nawet usłyszane słowa Lecha Kaczyńskiego, który mówił, że tak jak my dziś czcimy powstańców warszawskich, tak w niepodległej II RP czciło się powstańców styczniowych. Kaczyński mówił, że wtedy żyli jeszcze weterani tamtych walk, tak jak dziś żyją jeszcze powstańcy Warszawy. Potem zobaczyłem jeszcze mogiłę powstańców styczniowych na ewangelickim cmentarzu w Stawiszynie i tak sięgnąłem po pozostającą w domowej bibliotece książkę Jasienicy. 

Często lubię zaczynać te wpisy od analizy tytułu. „Dwie drogi” od razu rzuciły mi się w oczy i liczyłem na konfrontację jakiś dwóch spojrzeń na powstanie. Nie tyle dwóch spojrzeń historyków dziś, ale spojrzeń współczesnych tamtym wydarzeniom. Tego w książce zupełnie zabrakło. W eseju Jasienicy nie ma żadnych równorzędnych rozważań o koncepcjach „Białych” i „Czerwonych”. Są tylko „Czerwoni”, którym przeszkadzają kunktatorscy „Biali” i żyjący w realiach poprzednich epok margrabia Wielopolski. Potem myślałem, że tytuł może miał nawiązywać do wskazywanych przez Jasienicę dwóch sztandarowych haseł czy może celów powstania (choć nie zawsze wyrażanych przez powstańców wprost, ale wypreparowanych przez Jasienicę): niepodległość i uwłaszczenie chłopów. Ale i nie o te rzeczy chyba jednak w tytule chodziło. Sam Jasienica jakby wdał się w dyskusję z moimi wątpliwościami, gdy nagle w pierwszym akapicie posłowia napisał: „Dopuściłem się w tej książce grubej samowoli. Chodzi mi o rozbieżność tytułu i treści. Rozważania o powstaniu, trwającym cały rok 1863, urywają się na wiośnie, z czterech kwartałów roku uwzględniają właściwie tylko jeden. Sięgają za to wstecz” (s. 248). Więc i tak nie wiem, jakie dwie drogi miał Paweł Jasienica na myśli, bo cóż ma dopisek o zakresie czasowym książki do samowoli w tytule. Można też wątpić, że jakiś związek z tytułem mają słowa „dwie drogi” ze strony 164, gdzie można przeczytać: „Przechodząc do konkretnych projektów [Stefan Bobrowski – przyp. AG] twierdził, że istnieją dwie drogi postępowania. Pierwsza: Rząd Tymczasowy mocą swej władzy zwierzchniej rozwiązuje Komisję [Wykonawczą – przyp. AG], a w razie potrzeby usuwa ją siłą. Druga: członkowie dawnego Komitetu Centralnego wchodzą w skład komisji, uzyskują tam większość i z biegiem czasu przetwarzają to w »rząd regularny«”. Wątpliwe, by te rozterki z okolic 7 lutego miały tworzyć tytuł rozprawy Jasienicy.

Dziwi w książce także częsta zmiana perspektyw. Jasienica miesza ogólne rozważania o historii, syntezy o Rosji, perspektywę ucieczki saniami z Kijowa, atmosferę decydentów powstania i wreszcie wraca do oceny powstania w posłowiu. Bardzo to dużo jak na nieobszerną w sumie książkę. Jeszcze inną cechą książki jest swoista narracja, której wydarzenia przedstawiane są nie według porządku czasowego (a przynajmniej nie zawsze są tak przedstawiane), ale są podporządkowane wywodowi. Czasem jest to dość męczące i osoba nie wiedząca dużo o powstaniu łatwo może się zgubić w odsłanianiu faktów wedle potrzeby autora, z czego czasem robi się prawdziwy galimatias. Drobnym przykładem takiego podejścia niech będzie opis rodziny Stefana Bobrowskiego. Na 56 stronie możemy przeczytać, że „Tadeusz Bobrowski był (…)  - po niedawnej śmierci ojca – głową rodziny”. Na stronie 60 autor wymienia dzieci Józefa Bobrowskiego i Teofilii Biberstein-Pilchowskiej: „Oto imiona dzieci, którymi »sędziostwo« kolejno obdarzali świat: Stanisław, Tadeusz, zmarły w dzieciństwie Michał, Ewelina, Teofila (która też wcześnie rozstała się z życiem), Kazimierz oraz Stefan”. Czyli dowiadujemy się najpierw, że Tadeusz stał się głową rodziny po śmierci ojca, potem, że przed Tadeuszem był jeszcze Stanisław. Czemu nie on był głową rodziny? Pierwsza myśl, że może Stanisław zmarł przed ojcem. By dowiedzieć tego musimy dojść do strony 70, gdzie czytamy, że „w 1860 roku Stanisław Bobrowski umarł w Petersburgu w skutek niefortunnej kuracji u jakiegoś znachora”.  A przecież na stronie 61 czytaliśmy, że „Józef Bobrowski zmarł w roku 1851”. Dlaczego przez te 9 lat dzielących śmierć ojca od śmierci Stanisława to Tadeusz był głową rodziny? To wyjaśnia opis charakteru Stanisława na stronie 70. Wszystko się zgadza, ale żeby dojść tych wiadomości trzeba mieć dobrą pamięć do szczegółów i skupiać się na takich wątkach.

Nie jest to jednak problemem. Książka zdecydowanie nie jest wykładem na temat powstania, nie jest próbą opisu jakiegoś zagadnienia, ale jest głosem w dyskusji. Tylko i aż tyle. Jasienica mocno obstaje przy tezie, że powstanie głównie poprzez dekret Komitetu  Centralnego Narodowego o uwłaszeniu chłopów, utorowało drogę do niepodległości Polski. Także wyraźnie sławi dwie osoby związane z powstaniem. Ważną częścią książki jest, nie bójmy się tego słowa, hagiografia Stefana Bobrowskiego i w mniejszym stopniu Jarosława Dąbrowskiego. 

Jako że jest to głos w dyskusji często pojawiają się w książce silnie wartościujące słowa. Rażą one, gdy czytamy o czymś nowym dla nas i gdy chcielibyśmy przyswoić sobie podstawową wiedzę o powstaniu, ciekawią, gdy wsłuchujemy się w głos autora wiedząc, że przedstawia on tylko swój pogląd. Często możemy czytać opinie jak tą, że skład „wielkiej rady czerwonych” był w styczniu 1863 „najgorszy” ze wszystkich często zmieniających się (s. 129) czy, że żądania tłumu były „oczywiście słuszne” (s. 52).

Z ciekawostek, które można wyciągnąć z książki Jasienicy to wiadomość o olbrzymiej popularności lekcji prywatnych uczących się w I Gimnazjum Kijowskim. Widać więc, że korepetycje to nie jest wynalazek dzisiejszych czasów.

Zachwyt Jasienicy nad powstaniem jest tak wyraźny, że czasem razi. Gdy opisuje on rzeczywistość przedpowstaniową nie waha się nazwać Królestwa Polskiego „intelektualną pustynią” (s. 94), okres po powstaniu wydaje się być wręcz złotym wiekiem u Jasienicy, gdy przeczytamy zachwyty w posłowiu na stronie 264: „W samo dwudziestolecie powstania zaczęło się w Warszawie ukazywać Ogniem i mieczem. Niechętni powieści Sienkiewicza niech sobie przypomną, że te same czasy obdarzyły nas – oprócz Trylogii – także Placówką, Lalką, Dziurdziami oraz Nad Niemnem, a Meir Ezofowicz  wyszedł znacznie wcześniej, bo w roku 1878. Wszystkie te książki powstały w zaborze rosyjskim, w dobie ucisku”.

Ciekawe jest nazwanie Rumunii mocarstwem (s. 104) i niejasne używania słowa „Białoruś”, które staje się na stronach 115, 117 i 118 czymś więcej niż tylko określeniem geograficznym, na przykład, gdy czytamy, że o tym, że powstanie Rzeczpospolitej w dawnych granicach nie mogło wieść do wyzwolenia całego narodu białoruskiego. Czy wtedy już można było mówić o narodzie i antycypować białoruskie państwo?

Podsumowując można stwierdzić, że z pewnością warto przeczytać tę książkę, ale nie powinno traktować się jej jako źródła wiedzy o powstaniu. Podobne wnioski można chyba wysnuć o pozostałych książkach Jasienicy, które zawsze przemycają wizje autora i jego przekonanie o istnieniu „konieczności dziejowej” (s. 250). Ale w tym także urok tego barwnego historyka i polemisty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz