niedziela, 27 stycznia 2013

Juliusz Dankowski: „Jeniec Europy”

Juliusz Dankowski, Jeniec Europy 
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1987


Książka straconych szans. Wspaniale wybrany temat i moment. Ostatnie lata życia wielkiego Napoleona na brytyjskim zesłaniu. Sytuacja wręcz idealna, bo pokazująca Bonapartego odciętego od świata w „tym małym, okolonym oceanem i skazanym na siebie światku, na oddalonej od wszystkich kontynentów Wyspie Świętej Heleny” (s. 78). Ten moment pozwalał wypreparować bohatera ze zmieniających się okoliczności, z polityki, ze spraw międzynarodowych. Mógł zostać tylko on i problem jego godzenia się lub walki z przemijaniem życia i blasku dawnych dni. Mogło to być wspaniałe studium psychologiczne.  Niestety nie było.

Książka zaczyna się pierwszym spotkaniem Napoleona z nowym gubernatorem wyspy Hudsonem Lowe. Juliusz Dankowski próbuje nas prowadzić w świat rywalizacji gubernatora z „Jeńcem Europy”. Zdaje się, że osią książki ma być antagonizm tych dwóch postaci: wielkiego niegdyś Napoleona z panem tej wysypy gubernatorem Lowe. Jednak książka nie rozwija się w tę stronę. Sam Lowe będzie dyskredytowany już nie tylko przez nienawidzącego go Napoleona, ale przez samego autora książki, gdyż co chwila będziemy mieli do czynienia ze zdaniami potwierdzającymi opinię, że Lowe to „wysoki, kościsty drab o ryżych włosach i bokobrodach, o tępej twarzy sierżanta intendentury, o cerze wyblakłej w wojskowych kancelariach, po prostu stangret przebrany w mundur generała” (s. 21). Przez pierwszą część książki narracja utrzymuje się w kierunku rywalizacji tych dwóch „osobowości”, gdzie każdy z nich realizuje swoje plany przy jednoczesnym ciągłym deprecjonowaniu gubernatora.  Dopiero w drugiej połowie książki rola gubernatora schodzi na dalszy plan, a więcej miejsca zajmują stosunki Napoleona z jego „dworem”.  Starania Montholona, Bertranda, Gourgauda, Ciprianiego i Las Casesa powodowane miłością do cesarza, o utrzymanie jego dumy i blasku przeszłości. W końcowej fazie książki nie mamy wątpliwości o kim była ta lektura i że Lowe miał być tylko tłem, choć zbyt mocno zarysowanym w początkach książki. 

Dużą słabością książki są wątki miłosne. Zarysowane na początku nie doczekują się rozwiązania. Gourgaud kochający się w zaniedbywanej pani Montholon, adoracje pani Bertrand przez Hamiltona są wprowadzone hurtem, zaraz obok siebie w okolicach 40 strony. Tak jakby Dankowski wprowadził planszę: „czas na miłość” i odhaczył potrzebę wątku miłosnego, z którego i tak nic nie wynika poza komentarzami mieszkańców wyspy o nieobyczajnym prowadzeniu się hrabiny Bertrand. Niepotrzebne te wątki, ale nie jedyne. Są jeszcze Balmain, Fox i pasierbica Lowe’a, ale wynika z tego niewiele więcej. 

W ogóle miałem wrażenie, że Dankowskiemu zabrakło umiejętności rozwiązywania czy przeplatania wątków. Gdy nadchodził czas, gdy dany wątek się czasowo wyeksploatował autor najchętniej wprowadzał nową figurę poświęcając jej trochę miejsca, ale na tym rola danej osoby się kończyła (Piątkowski, Tristan i inni). Z pewnością można było lepiej zarysować fabułę.

Słabością książki jest postać Lowe’a. Portretowany jako „uciążliwy, małostkowy” (s. 35) o „urzędniczej umysłowości” (s. 22) co raz wypowiada zdania robiące z niego przenikliwego obserwatora, na przykład gdy dowiaduje się, że na Wyspę przybędą przedstawiciele antynapoleońskiej koalicji : „O co właściwie chodziło? O roztoczenie nad nim kontroli? Ale dlaczego? Może mocarstwa nie dowierzają Anglii, podejrzewając, że zechce ona, w dogodnym dla siebie momencie, posłużyć się Napoleonem jako atutem w grze? Bo co tu dużo mówić: eks-cesarz jest kartą, którą w pewnym układzie okoliczności można by rzucić na stół. A w każdym razie jest jeszcze kimś, kim można – dzięki trzymaniu go w swojej wyłącznie mocy – szantażować wyłącznie Burbonów” (s. 45). Jego postać jest więc budowana niekonsekwentnie. 

Wszystkie te słabości mogą wynikać z innego powodu,  który trudno mi teraz zweryfikować. Być może Dankowski, historyk amator, chciał zwyczajnie sfabularyzować dostępne wspomnienia (Las Casesa czy Gourgauda) z napoleońskiego okresu Świętej Heleny i stąd żywioł historyka zwyciężył nad Dankowskim pisarzem. 

Z ciekawostek, które pośrednio wiążą się z książką, warto zacytować fragment „Jeńca Europy” opisujący ostatnie godziny cesarza: „Napoleon leżał teraz spokojnie, wyczerpany do cna. Miały godziny. Chory nie mógł już łykać, ale oczami prosił o napój. Podano mu gąbkę zwilżoną octem” (s. 262). Zaciekawiło mnie podawanie umierającemu octu i od razu skojarzyło się z Jezusem umierającym na krzyżu, któremu jeden z żołnierzy podał także gąbkę z octem. Tylko że w przypadku Jezusa chodziło, jak mi się wydawało, o szyderstwo, a Napoleon był otoczony przyjaciółmi. A może chciano zbudować paralelę między Jezusem a Napoleonem? W sukurs przyszedł Internet i jeden z artykułów dr. hab. Macieja Kokoszka, który wyjaśnia, że ów ocet z czasów Chrystusa to rodzaj popularnego napoju mającego także lecznicze działanie.

2 komentarze:

  1. to brat mojej babci od strony ojca,
    nigdy go nie spotkałem...

    pozdrawiam, mam tę książkę i dwie pozostałe pozycje J.D. , ocaliłem od wyrzucenia ze strychu rodzinnego domu dziadków, lubię książki, choć coarza bardziej dokucza mi kurz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapomniałem się podpisać,

      Łukasz "Dankton" Downar;

      (pozdrawiam wszystkich raz jeszcze,
      przypomnę w ramach ciekawostki, że powstał film Kawalerowicza
      na motywach opisywanej tu książki, sam się właśnie dopiero co dowiedziałem, ciekawe czy reżyser zredagował tę narrację a jakiś interesujący sposób...)

      Usuń