wtorek, 2 lutego 2016

Joseph Conrad: "Jądro ciemności"

Joseph Conrad, Jądro ciemności
przełożyła Aniela Zagórska
Wydawnictwo Greg
Kraków 2004

„Jądro ciemności” wołało do mnie od dawna. Niewielka książeczka leżała w domu na półce, na wysokości oczu i od kilku lat mówiłem sobie, że wreszcie ją przeczytam. Nawet nie wiem, skąd się wzięła w rodzinnym domu. Współczesna, tandetna broszurka wydawnictwa Greg z odrzucającym mnie na odległość formatem tekstu wraz z notatkami na marginesie pokazuje to wszystko, czym książka nie powinna być w formie graficznej. Do tego literówki w tekście. Ale że Conrad wciąż funkcjonuje w przestrzeni publicznej, jego nazwisko pojawia się często w różnych kontekstach, a ja znałem go głównie z zapomnianej już w zasadzie przeze mnie szkolnej lektury „Lord Jim”, tablicy przy warszawskiej kamienicy na Nowym Świecie 47, regularnego przywoływania pisarza przy okazji opisu powstania styczniowego i właśnie określenia „jądro ciemności”, które weszło na stałe do języka, to sięgniecie po domowe „Jądro ciemności” musiało kiedyś nastąpić. Przypadek sprawił, że będą w rodzinnym domu na weekend zapomniałem spakować książki, którą już w połowie przeczytałem i nie chciałem zaczynać niczego nowego. Ale właśnie wtedy pomyślałem, że to czas na tą niewielkich rozmiarów lekturę.

Książka, jak informują wszystkie możliwe opisy, jest wielkim dziełem literatury angielskiej. Dało mi to ciekawą perspektywę. Nie mogę bowiem ukryć, że czytało mi się Conrada bardzo źle. Nie przemawiał do mnie ani styl, ani tematyka, ani sposób konstruowania fabuły utworu. Nie mogłem się też w książce doszukać niczego, co mogłoby stanowić jakąś ponadczasową wartość czy, jak lubią podawać autorzy różnych opracowań, jakąś szczególną prawdę o człowieku czy świecie. Zacząłem więc patrzeć na „Jądro ciemności” przez inny pryzmat i zadawałem sobie pytanie: kim musiał być angielski czy zachodnioeuropejski odbiorca przełomu wieków, że książka wywarła na nim tak wielkie wrażenie? Jaki musiał być ówczesny świat, że książka weszła do kanonu? Czego szukali i co znaleźli w niej odbiorcy, że uznali ją za wielkie dzieło promieniujące do dziś (np. „Czas apokalipsy”)? Sukces książki leżał być może w demontażu mitu wspaniałego kolonializmu, zwiastował zmianę mentalną, która rodziła się w kolonialnych imperiach, jakby akompaniowała temu, co zachodziło w umysłach ludzi, a co stało się faktem kilkadziesiąt lat później. Czy Conrad był apostołem dekolonizacji? Brak mi wiedzy w tym zakresie i nawet nie wiem, czy chciałbym jej szukać. Ale bankructwo sposobu życia Kurtza, powściągliwa i rozważna postawa Marlowa, który wciąż ma w sobie ideał podróżnika, a jednocześnie cała ich rozgrywka to prymat białego człowieka nad nieznanym „jądrem ciemności” - to wszystko to mogła być przyczyna wielkiego sukcesu tej książeczki. Może książka porusza jakąś mentalną strunę zachodniego odbiorcy, uderza w archetypy zachodniej kultury w sposobie prezentacji dwóch conradowskich bohaterów. Nie ma tu bowiem ani przesadniej głębi w kreśleniu postaci, ani porywającego opisu ówczesnego świata, co i tak nie może być zarzutem z uwagi na rozmiar opowiadania. Dziwne, że z czasów szkolnej lektury „Lorda Jima” zapamiętałem w zasadzie tylko jedną rzecz, którą mówił nasz polonista. Pamiętam (przynajmniej tak mi się wydaje), że przywoływał opinię mówiącą, że sukces Conrada jest związany z nowatorskim sposobem pisania po angielsku, co miało być efektem używania językowych schematów języka polskiego w pisaniu po angielsku i uzyskiwania przez to efektu nowatorstwa językowego, głębi językowej. Być może i to miało swój wkład w sukces Conrada.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz